Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Gromada ze Rzgowa


Justyna  jest córką mojej koleżanki. Kiedy była dorastającą dziewczynką,  biegała z koleżanką  po Chojnach rozlepiając plakaty fundacyjne. Potem jakoś rozeszły się nasze ścieżki. Spotkałyśmy się znowu za sprawą portalu społecznościowego. Jest to bardzo modna i w sumie dobra forma znajomości. Nie trzeba się codziennie kontaktować, by mieć wiedzę o aktywności, zainteresowaniach i pasji drugiej osoby.
Co króluje u mnie na tablicy, wszyscy wiedzą. Nie trzeba być zbyt bystrym by zauważyć, co zajmuje moje myśli, serce, jest życiową pasją i mottem życia.
Jakbym się urodziła by pełnić tę misję, być szefową Kociej Mamy.
 
Pewnego dnia, Justyna nieśmiało napisała: "Pracuję w Karczmie w Rzgowie, karmię kotkę..." Dalej potoczyła się tradycyjna opowieść.
Oczywiście przekierowałam dziewczynę na kontakt. Zawsze tak robię, bo ze mną nie ma drogi na skróty. Po to jest świetnie działająca ekipa kontaktowa, bym ja była wolna od prowadzenia banalnych interwencji.
Opiekę nad Justynką przejęły Ania z Natalią.
 
Pierwsze działanie pod opieką Fundacji zakończyło się sukcesem. Kotka w początkowej ciąży trafiła do lecznicy na zabieg, potem wróciła w znane sobie miejsce, nie rokowała socjalizacji. Ale nie udało się odłowić jej matki. Bardzo już gruba  w zaawansowanej ciąży, zaszyła się tak, że dziewczyna zaczęła się o nią martwić. W sumie mądrze kotka się zachowała. I tak bym nie odważyła się poddać ją aborcji. 
Na niepokoje Justyny, która zamartwiała się o losy kociej rodziny, jak zwykle padała odpowiedź: "Dziecko, skoro nie ma zabitych małych, nie pojawia się kotka matka, to znaczy, że jest ze swoimi  dziećmi, a skoro jest oswojona, wróci, przyprowadzi małe, przecież poprzedni miot też Ci pokazała, zatem cierpliwie czekamy."
Nie wiem na ile zdołałam ją uspokoić, na ile uwierzyła w moje  słowa, wiedzę, doświadczenie, ale faktem jest, że przyjęła moje wyjaśnienia. 
 
Minęło kilka tygodni. 
Milczałyśmy obie taktownie, ale powiem szczerze, ta kotka-matka cały czas tkwiła w mej głowie. Liczyłam tygodnie od dnia, kiedy zniknęła. Moim zdaniem maluchy powinny teraz mieć prawie 4 tygodnie, więc czas zacząć ich szukać. Tym razem Justynka mnie wyprzedziła. Już miałam jej zlecić zadanie, gdy podzieliła się cudną wiadomością: "Kotka przyniosła małe! Kiedy przyjechałam do pracy, zaprowadziła mnie do budy. Są 4 smarki!"
Radość, ulga, szczęście zawładnęły nami.
Uśmiechałam się czytając szybko pisane zdanie i powstrzymałam się od konkluzji, że przecież przewidziałam...
Zamias tego poprosiłam o zdjęcia kociej rodziny. To teże takie moje zachowanie rutynowe, bo więcej  się dowiem kiedy spojrzę nawet na nieostre zdjęcia.
 
Na zdjęciach kocięta oczywiście cudne ale jak można się było spodziewać już chore na koci katar, na szczęście faza łagodna i początkowa.
- "Zablokuj budę, dzwonię po Natalkę, zabieramy rodzinę, lecznica czeka."
Dziewczyny pojechały, przybył na pomoc tata Justyny. Trudno było smarki z budy wydłubać, trochę trzeba było ją zdemolować, ale w słusznej sprawie. Nikt nie zgłaszał pretensji czy zażaleń.
 
Opowieść z happy endem albo z cyklu "Bo kotki mądre są!"
Bura mama odchowała młode i oddała ludziom, by teraz oni się dalej o ich losy troszczyli. Do karczmy do Rzgowa już nikt z tej piątki nie wróci, wszystkich przygotujemy we właściwym czasie do adopcji. Matka buro-biała, bardzo łagodna i ma niewiele ponad rok, to dopiero drugi jej miot. Po  zabiegu będziemy szukać jej domu, warto zapewnić jej dobre, bezpieczne życie.
Dzieciaki to trzy kocurki i jedna panna, za trzy tygodnie myślę, że będą gotowe do adopcji.
 
Ten rok pracy Fundacji przejdzie do historii jako ten, w którym miałyśmy zapakowane domy tymczasowe, prześlicznych kocich smarków po kokardy, ale na szczęście w pakiecie z  karmiącymi matkami.
Nie musimy drżeć czy uda nam się je wykarmić, czy wygramy walkę o ich życie. Rosną pod troskliwą opieką swoich matek, nawet te dzikie są jako opiekunki wyjątkowo czule i oddane.
 
Wpis: 22.05.2016