Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Gratis z Bieszczad


Takie sytuacje są normą w Fundacji. Rodzice moich dziewcząt dzielą się na dwie grupy: tych, którzy akceptują i szczycą się społecznością i empatią swoich dzieci, oraz tych, którzy uważają, że tracą one czas na walkę z wiatrakami, bowiem bezdomność jest tak wszechobecna, że przed nami jeszcze lata pracy.
Ich sceptycyzm ma wpływ na zachowanie niektórych wolontariuszek i te o słabszej konstrukcji zwyczajnie odchodzą z grupy. Twierdzą, że się wypaliły. Nie mam im tego za złe, zwyczajnie jest mi smutno, ale szanuję i takie decyzje.
Te, które zostają góry przenoszą - pracują, doskonalą się zawodowo, rodzą dzieci, wychowują je, a w międzyczasie biegają na interwencje albo oswajają dzikusy.
Rodzice obserwują ich życie i mimo woli przejmują część ich empatii. Role się odwracają - teraz córki uczą ich zachowań społecznych. Takie są skutki uboczne bycia blisko Fundacji.
 
Kiedy Krysia napisała na grupie informację, że jej Tata będąc w Bieszczadach znalazł gdzieś przy drodze wychudzone, łagodne kocię, odpisałam: pozdrów i ucałuj Tatę, niech przywozi malca do Fundacji. 
Wtedy posypały się komentarze: witaj w klubie - pisze Paulina - moja Mama wróciła w ubiegłym roku z dwoma kociakami i szczeniakiem; moja koleżanka przywiozła kociątko spod czeskiej granicy, też powierzyła FKM - dorzuciła swoje pięć groszy Aneta i się zrobiło wesoło na grupie.
W sumie to kocia fundacja, a jeden kot mniej czy więcej na stanie nie czyni już różnicy. Najważniejsze, że jeszcze panuję nad całą gromadą.
 
Kot szczęśliwie przyjechał do Łodzi. Jest miły, grzeczny i bardzo przyjazny. Tata jest zadowolony, że pomogła mu organizacja, a Krysia wniebowzięta, bo teraz nikt się nie sprzeciwia, by była domem tymczasowym. 
 
Wpis: 26.08.2014