Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Gorąco mimo zimy


Styczeń. Środek zimy. Za oknem śnieg, skrzą się zwisające z dachów sople. Dla wszystkich, którzy kochają spacery o takiej porze, jest pięknie, nawet jeśli troszkę marzną nosy i uszy. 
Ubieramy grube kurtki i kożuchy, zakładamy ciepłe szaliki i czapki i wyruszamy do parku lub lasu, by podziwiać jak Pani Zima ustroiła krzewy i drzewa. Wszyscy mimo dokuczającego mrozu mają świetne humory, bo to pora na sanki, łyżwy i narty.
 
Ale jak zwykle - nie każdemu dana jest błoga sielanka.
Dla mnie - szefowej Kociej Mamy, to najtrudniejsza pora w pracy Fundacji.
Nadal w naszych domach tymczasowych rezydują jesienne koty, te które jeszcze nie trafiły na chętne je adoptować osoby. Od dawna znana jest nasza polityka adopcyjna, każdy kot trafi na swojego przyjaciela, w tym temacie nie ma co działać pochopnie, trzeba spokojnie czekać.
 
Ale zimą są i inne, ważniejsze problemy.
Jeden to koty powypadkowe, szukające ciepła i schronienia na rozgrzanych silnikach, drugi to opiekunowie wolnożyjących kocich stad. Zimą przypominają sobie o tym, że koty marzną. Jednak muszą mieć świadomość ograniczeń wynikających z możliwości lokalowych fundacyjnych domów tymczasowych.
Nadal pokutuje w środowisku fałszywa opinia o sposobie naszej pracy. Do znudzenia, przy każdej okazji, powtarzam informację, że abym mogła przyjmować koty muszę mieć wolne domy tymczasowe i miejsce w lecznicach, a na takie największy wpływ ma płynność w adopcjach. Kiedy koty siedzą i czekają, jestem związana, bo trudno mi prosić wolontariuszkę, by swoje mieszkanie zamieniła w kocie schronisko.
Każda z nas ma normalną rodzinę, pracuje zawodowo, robi karierę, wychowuje dzieci albo przyjmuje wnuki. Opiekunowie oczekujący od nas cudów powinni mieć świadomość sposobu pracy, ale i ludzkich ograniczeń wynikających z opieki nad kotem, niekiedy mało współpracującym.
 
Zadam pytanie - kto z miłośników kotów, będący przy zdrowych zmysłach chce mieć nocny koncert wyjącego kota na siłę zamkniętego w domu? Kto z przyjemnością będzie sprzątał kocie kupy spod łóżka, bo tam akurat futrzak wybrał sobie miejsce na kuwetę? Kto chce być nieustannie mocno drapany i gryziony przez kota, który jest na siłę oswajany? Kto chce wydawać własne pieniądze na leczenie grzybicy, którą zarazi się od rezydującego w domu futrzaka? Kto z radością będzie wieszał co rusz spadające story, bo kot zrobił sobie z nich namiastkę drzewa? Kto z uśmiechem na ustach będzie non stop zmieniał pościel, bo kot sikając na nią z premedytacją pokazuje nam, że nie podoba mu się pomysł, by był kotem domowym?
To tylko kilka pytań i to tych mniej drastycznych.
Niech każdy, kto zarzuca nam opieszałość, położy rękę na sercu i powie, że nadal trwa w swej opinii.
Jakość dziwnie zawsze się zdarza, że opiekunowie oczekujący wsparcia, mają tysiące problemów i trudności, by aktywnie włączyć się w proces socjalizacji stada, którym się dotąd opiekowali.
Mniejszy kłopot, kiedy jak opiekun z Uniejowa, pomogą choć częściowo - zapewnią transport, sami je złapią, są w kontakcie z wolontariuszką prowadzącą interwencję lub partycypują w kosztach - czyli współpracują efektywnie z Fundacją.
Ale trzeba mieć świadomość, że w takich przypadkach Kocia Mama przejmuje obowiązki, jakie spoczywają na Gminie.
To jest chora sytuacja, a ja zaczynam przeklinać swoją zaradność.
 
Dzięki naprawdę oddanej pracy wolontariuszek jesteśmy mocną organizacją i jakie tego są wyniki? Działamy niemal na terenie całego kraju. Wspieramy kilka enklaw, gdzie bezpiecznie mieszkają nasze koty, ale i otrzymuję prośby o zakup karmy, leków i zapłacenie faktur za operacje i leczenie mruczków z odległych miast. Nawet takich, gdzie działają lokalne organizacje prozwierzęce. Dodajmy do tego fakt, że często o pomoc proszą ludzie, będący członkami jakieś formacji. 
Bywa, że weprę kociarzy, ale trzeba mieć świadomość, że powinno być powodem do zastanowienia dla miejscowych organizacji i ich prezesów, gdyż wskazuje na niewydolność działania.
Powiem szczerze - pewne oczekiwania przerastają mnie. Bo choć Fundacja funkcjonuje świetnie, na razie nie jesteśmy w stanie działać na rzecz kotów na terenie całego kraju. 
 
Dlatego po zabraniu 10 kotów z Uniejowa robię przerwę w interwencjach. Muszę przyjęte koty wyleczyć z kociego kataru i zaawansowanej grzybicy, zabezpieczyć rozrodczo i co najważniejsze - znaleźć im dobre domy.
Po miesiącu pracy z nimi, stan na dzień dzisiejszy jest następujący:
Dymna kotka otrzymała imię Anastazja, jest po sterylizacji i jest gotowa do adopcji. Opiekuje się nią Anetka. 
Rodzeństwo - Dama Pik i Walet Trefl po opanowaniu kociego kataru, przebywało u Martyny, koteczka znalazła kochający dom, a na kocurka też jest osoba chętna. 
Trzy dorosłe mruczki po zabiegu leczone są na grzybicę u Wioli, w Filii w Szadku, czwarta z rodzeństwa, która wcześniej została przyjęta na dom tymczasowy przez Danutę, też ma już dom. 
Leczenie grzybicy nadal trwa u Agatki przebywającej w Przychodni Pupil i u burej, małej maine coonki, którą opiekuje się Ania w Filemonie. 
Najbardziej temperamentna, czarna, długowłosa piękność na razie demoluje dom Anety.
Tak oto przedstawia się sytuacja odnośnie 10 kocich futer, jakie z narażeniem na pogryzienie i podrapanie z oddaniem łapał ich uniejowski karmiciel, by wyruszyły do fundacji po lepsze życie.
 
Wpis: 26.01.2016