Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Gdzieś pod lasem

 
Cała Fundacja już wie, że jak szefowa wybiera się do Filii, to trzeba przygotować właściwie jej trasę podróży. To jest trudne zadanie, bo trzeba umiejętnie dograć kilka spotkań w różnych miejscach. Emilia zawsze poświęca na logistykę kilka dni, żeby wszystko przebiegało sprawnie, wiadomo - szefowa lubi mieć wszystko pod kontrolą. U nas nie ma tak, że szefowa jedzie i załatwia tylko jedną sprawę. "Przy okazji" i "po drodze" - to są hasła jasno określające jej zachowanie, bo z uwagi na brak czasu i mnogość interwencji nie ma miejsca na podróże bez sensu. Szkoda także pieniędzy na kolejne litry paliwa, skoro przy okazji można zboczyć z głównej drogi i samemu ocenić skalę kociego problemu, z jakim borykają się ich opiekunowie.
Tym razem, przy okazji zajęć edukacyjnych jakie miały się odbyć w Piotrkowie, Emilia przygotowała szefowej kilka spotkań.
Pierwsze z nich to ocena sytuacji w Lubochni, małej wsi pięknie położonej gdzieś pod lasem, kilkanaście kilometrów za Tomaszowem.
Spyta ktoś jak to? Gdzie Piotrków, a gdzie Tomaszów ? To ma być interwencja po drodze, przy okazji...
Tak, dla nas to normalne w FKM, że szefowa ma takie pomysły, bo przecież można do Łodzi wracać przez jakąś wioskę położoną za Tomaszowem niż tam specjalnie jechać. Takie myślenie nie jest już obce żadnej wolontariuszce, tylko panowie nam pomagający kręcą głowami: te dziewczyny, one wszystko skomplikują, z nimi nic nie jest proste. No fakt, ale są skuteczne.

Kilka dni wcześniej Emilia dostała dramatyczne zgłoszenie, gdzieś na wsi, pod lasem, mieszka rodzina i boryka się od lat z nadmierną populacją kotów.
Koty mnożą się między sobą, czasem kotki gdzieś wyprowadzą swoje dzieci i te się rozejdą po okolicy, ale nikt już nad tym nie panuje, brakuje na jedzenie dla nich, kotów teraz jest ponad 12, wszystkie ładne, ale dzikawe, nie złapie się ich bez klatki.
No i kwestia najważniejsza: pieniądze, skąd je wziąć, żeby zapłacić za zabiegi?
Dziewczyna - siostra i córka, bo tam pod lasem mieszka jej rodzina, sami mężczyźni, kompletnie nieporadni - prosi wręcz błaga o jakąkolwiek pomoc. Dzwoniła i pisała prośby wszędzie, każdy odmawia, bo to albo nie jest  ich rejon - twierdzi tak schronisko w Tomaszowie, za daleko na przeprowadzenie interwencji - odmawia fundacja z Warszawy, my zajmujemy się psami - odpowiada inna organizacja, ale dziewczyna nie rezygnuje, zdeterminowana szuka dalej, może wreszcie trafi na jakiś kociarzy.
No i udało jej się porozmawiać z Emilką, a dalej to już w myśl naszego kodeksu, że koty nie mają rejestracji ani miejsca stałego zameldowania, więc skoro trzeba im pomóc i można to zrobić, trzeba próbować, bo takie są przecież cele Fundacji.
Wiem doskonale, że ogromnym zaskoczeniem była informacja, że sama szefowa się z dziewczyną spotka i uda na miejsce ocenić zakres interwencji.
Poznałyśmy się na stacji benzynowej, młoda kobieta na początku była trochę speszona, nie wiedziała jak się zachować, chyba zaskoczył ją fakt, że zdecydowałam się włączyć i pomóc. A ja już nie raz przerabiałam podobne sytuacje, dlatego milczałam podczas drogi, słuchałam, co mówi, dawałam jej czas na oswojenie się z faktem, że wreszcie trafiła właściwie.
Wiem, że była zdumiona i szczęśliwa jednocześnie, stąd to zakłopotanie w zachowaniu, niepewność w głosie, czasem żal do losu i pretensja skierowana nie wiadomo do kogo, bo przecież kogo można winić za stan faktyczny? Los? Ich ludzi, bo karmią koty?

Na miejscu otwierałam oczy ze zdumienia: pośród łąk i lasów, gdzieś na końcu świata jest wioska, a w miejscu gdzie kończy się wieś, ostanie podwórko, już w sumie bliżej lasu niż zabudowań, to kocia enklawa, miejsce gdzie mieszka ich ponad 12.
Wszystkie są ładne, zdrowe, odżywione, nie boją się człowieka, nie uciekają przed nim w popłochu, ale nie każde kocię podchodzi do wyciągniętej ręki...
Pierwszy raz widziałam coś podobnego, a tyle już lat zajmuję się kotami!


I co pani na to? - pyta zażenowany brat dziewczyny.
Zaczęło się niewinnie, chcieliśmy mieć tu dwa kocury, a koleżanka siostry pomyliła się i dała nam parkę i teraz widzi pani co jest!
Wiem, wiem... na usta każdemu działaczowi cisnęłyby się właściwe na tym miejscu i czasie słowa: sterylizacja i kastracja, ale to jest wieś i nie ma co się burzyć czy unosić gniewem. Ludzie mieszkający w mieście czasem gorzej traktują koty, więc decyzja moja jest szybka: pomogę Wam, pierwszy krok: sterylizacja i kastracja, potem będę martwić się co zrobić dalej...
Nie komentuję, nie oceniam. Doceniam ich zaufanie i determinację.
Dziewczyna mówi ostro, jakby z butą: bo wie pani, ja nie umiem ich zabić, jak już się urodzą! Tak mi kazali co niektórzy, ale to jest przecież życie! Patrzy na mnie, oczekuje reakcji. Może czeka na krytykę. Nie wie tylko tego, że taka dziwna FKM też nie usypia miotów ślepych, że szanuje każde życie, więc nie potrzeby bać się mej odpowiedzi. Ale ja nic nie mówię tym razem, bo po co?
Teraz za późno na rozmowy, na jakieś pouczania, trzeba działać i to szybko, zanim te kotki się wykocą i będzie jeszcze większy dramat.

Najważniejsze, że i tym razem coś uderzyło mnie w relacji Emilki, że gdzieś zapaliła się lampka ostrzegawcza, że to na prawdę wyjątkowa jest sytuacja.

Już mam plan akcji w głowie, a to zawsze jest podstawą sukcesu każdej interwencji. Będzie dobrze, może właśnie ten koci armagedon musiał mnie zaprowadzić na skraj lasu, może to początek czegoś nowego, kto to wie? Ale skoro dzieje, się coś z tego będzie, nastąpi dalszy ciąg, zawsze tak jest - kwestia czasu!

 

Wpis: 24.05.2013