Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Filia Piotrków na KotoManii 2014

 

Trzeba przyznać na samym wstępie, że takiego obrotu spraw to nikt nie przewidział. Nawet w snach nie przypuszczałam, że moi wolontariusze zgotują Izie i mnie taką niespodziankę. Ba, byłam nawet zaniepokojona, że nasz wyjazd na KotoManię z okazji 6 urodzin Fundacji przejdzie bez echa. Na szczęście lubię się mylić.
W samej Łodzi przygotowania do uroczystości zaczęły się kilka miesięcy wcześniej. Cały trud spadł na jednostkę – matkę: ogłoszenia, media, plakaty, zaproszenia, organizacja gali i przyjęcia, zaplecze techniczne, sprzęt… milion rzeczy i milion spraw. Nie wyobrażam sobie organizacji takiego przedsięwzięcia, bałabym się. Ale to Łódź, tu takie rzeczy są na porządku dziennym. Tutaj dziewczyny są niesamowicie zgrane, znają siebie na wylot, mają niesamowite koncepcje i zmysł organizacji. Wiedziałam, że będzie to uroczystość niesamowita, niepowtarzalna i niezapomniana. I miałam świadomość, że nam, jako filii, przypada w udziale skromny udział – dojazd na miejsce.


Na początku zapowiadało się skromnie. Na liście chętnych do wyjazdu miałam raptem 10 osób. Plus ja jako opiekun. Dobra, nie ma sprawy. Nasz wolontariusz, Adrian, załatwił bus i sprawa z głowy. Potem…, potem lista się wydłużyła do 18 osób. Nie ma sprawy, załatwiam większy bus i po temacie. A potem to już mnie totalnie zatkało, kiedy się okazało, że jednak jadą prawie wszyscy wolontariusze, mamy wolontariuszek, przyjaciele fundacji i domy tymczasowe. I Profesor Klops! A przecież on ten wymaga miejsca i przestrzeni w czasie transportu! Takich busów to w tym kraju nie ma… Załatwiam więc autokar, bo przecież nie ma sensu organizować dwóch ciasnych pojazdów, skoro wieziemy jeszcze transparent (oj, niemały) i mnóstwo rękodzieła do Łodzi. Kierowca zaprzyjaźniony, lubi jeździć z młodzieżą i jest w szoku, że to nie szkolna wycieczka do teatru (bo tak myślał), ale samodzielny, pozaprogramowy wyjazd młodzieży w ramach wolontariatu!!! Długo nie mógł dojść do siebie w dzień wyjazdu, oj, nie mógł.


Zanim jednak wyruszymy, trzeba się przygotować. Moi wolontariusze mają świadomość, że jadą przede wszystkim do pracy – będą pomagali w organizacji gali i wspierali działania dorosłych wolontariuszek. Wiedzą, że to impreza na najwyższym poziomie, obowiązuje strój wizytowy i dobre maniery. Zabawa się skończyła. To nie jest rozstawienie kramiku w prowincjonalnym Piotrkowie, to jest serce województwa, masa ważnych ludzi, wielkich spraw, wysoka półka, media, światła jupiterów, pełen glans.
Dlatego bardzo się cieszyłam, że to właśnie młodzież jedzie. Dla nich to ważna lekcja. To już nie jest wycieczka do muzeum z główną atrakcją w postaci obiadu w McDonaldzie, to nie jest szkolny apel, gdzie sami swoi i można się zachowywać w miarę swobodnie! Chciałam, żeby się zderzyli z wielkim światem, żeby zobaczyli, na jakim poziomie organizuje się uroczystości, żeby byli w centrum zdarzeń, które mogą znać jedynie z telewizji. I żeby popatrzyli na zachowania ludzi, którzy tworzą takie zdarzenia: stroje, maniery, etykieta. Żeby się pozbyli kompleksu prowincji, poczucia inności, bycia kimś gorszym czy mało ważnym, bo, niestety, taka atmosfera często w naszym mieście panuje. I żeby mieli świadomość, że to dla nich i dzięki nim takie rzeczy są możliwe! Przecież Fundacja to jest wolontariat!
Dzieciaki były niezwykle podekscytowane tym wyjazdem. Odliczały dni i godziny. Po prostu o niczym innym nie myślały! Postanowiły jednak dodać swój akcent do całokształtu uroczystości. Chciały mieć wejście smoka! Namalowały zatem transparent, dzięki któremu chcieli zgotować Izie miłą niespodziankę. Ileż było z nim zamieszania! Ile koncepcji! A ile trudu i godzin spędzonych przy malowaniu! Na szczęście Kasia Mroczkowska przejęła dowodzenie, dzielnie sekundował jej Adrian, reszta pomagała, jak umiała. Nawet ja domalowałam jedną literę, co prawda nie tak, jak trzeba, krzywo i z odmienną koncepcją, ale zostało mi to wybaczone. W malowaniu pomagały nawet dzieciaki niezwiązane z fundacją, siostry – bliźniaczki z III D. Same nie mogą brać czynnego udziału w naszych przedsięwzięciach, ale tak im się spodobał pomysł z transparentem, że musiały nas wesprzeć!


Przyszedł wreszcie ten radosny moment – czas wyjazdu! Dziewczyny umalowane, ślicznie ubrane, chłopcy jacyś tacy nagle dorośli w tych marynarkach, tacy duzi i poważni! Kiedy oni tak podorastali? Przecież dopiero mieli 12 - 13 lat, zaczynali gimnazjum i pracę w FKM.  A dziś? Dziś wszyscy wyżsi ode mnie, piękni jak marzenie, dystyngowani i z klasą! Ach, jak ten czas leci… Muszę ukryć wzruszenie i zapakować całe towarzystwo do autokaru!
A już w drodze, jak to w drodze, młodzież upakowana na końcu, starszyzna na przedzie. Co chwilę ktoś mnie woła na koniec i pyta:

Jak tam będzie?

Co mamy robić?

Kiedy dojedziemy?

Nooo, daleko jeszcze?

Chcemy już tam być!

Czy pani Iza nas powita?

Czy będzie miała czas?
Matko, oszaleć można od tego nadmiaru entuzjazmu! Na szczęście podróż szybko mija, dzieciaki się uspokajają i rozluźniają. Jeszcze chwila i już wysiadamy pod Centrum Kultury Młodych. Iza umówiła się ze mną, że wyjdzie nam na spotkanie. I wyszła. I chyba stanęła jak wryta, widząc nasz transparent i naszą ekipę, która tłoczyła się w wąskiej uliczce! Powitania, radość, śmiech – Iza wyszła już z szoku i prowadzi naszą zgraję do budynku.


Teraz nie ma czasu na dyskusje, trzeba się brać do pracy. Szybko rozładowujemy przywiezione rzeczy i wypieki, które dziewczyny przygotowały dla gości, oraz czekamy na dalsze instrukcje. Zajęć dla wolontariuszy nie brakuje: dziewczyny wędrują do szatni, by pomóc w obsłudze, chłopcy będą pomagali w noszeniu i porządkowaniu. Ja tymczasem mam czas się rozejrzeć po sali i poszukać znajomych twarzy, czyli moich kochanych, łódzkich towarzyszy broni w walce z kocią bezdomnością. Wchodzę na salę i … staję olśniona! Moim oczom ukazuje się ogromna przestrzeń, wszystko pięknie udekorowane, wystrój sceny – subtelny i wysmakowany, po prawej kocie stoisko z gadżetami, po lewej wystawa prac dzieci, dalej rewelacyjne zdjęcia Maćka. Szał i szok po prostu. Ale prawdziwy szok miał dopiero nadejść wraz z częścią artystyczną!
Ludzi wciąż przybywa i przybywa, jeszcze pół godziny do rozpoczęcia Gali, a tu już zaczyna być ciasno! Bo tym właśnie różni się impreza Kociej Mamy od innych tego typu – to nie jest uroczystość dla wybrańców, dla jakiejś zamkniętej grupy ”kotolubów”. To nie jest impreza dla nas, lecz dla wszystkich, którzy chcą być i poznać nas bliżej! I tak właśnie było – przyszła rzesza ludzi, w każdej grupie wiekowej, od maleńkiego dziecka po statecznych seniorów.
Wreszcie się zaczyna. Po obejrzeniu kandydatur na Kotomana Roku, będzie można wybierać swojego ulubieńca. Tymczasem czas na występy artystów. Mnie osobiście powalił na łopatki kankan! Patrzę na widownię, wszyscy się bawią rewelacyjnie, śmieją się, klaszczą, przytupują. I tak za każdym razem, przy każdym występie. Mnie też udziela się ten nastrój i podryguję skromnie w kącie. Piękną chwilą był pokaz naszych fundacyjnych kociaków, które dzielnie znosiły robienie zdjęć i zbliżenia kamery.


Największym jednak zaskoczeniem jest wybór Kotomana. Zostaje nim nasz ukochany piotrkowski weterynarz – Piotr Wojtania! Kto by się spodziewał??? Tyle wspaniałych nazwisk i osobistości na liście wyborczej, a wygrał nasz człowiek!!! Dumna jak paw odbieram statuetkę i dyplom Kotomana 2014!
Na tym nie koniec przyjemności i dobrej zabawy. Dziewczyny z Łodzi mają naprawdę niesamowite pomysły! Po części oficjalnej zorganizowały dyskotekę! Tak, dyskotekę dla wszystkich! Moi wolontariusze oszaleli ze szczęścia! Tańczyli i śpiewali do zdarcia gardeł. Nieśmiali dotąd chłopcy okazali się świetnymi tancerzami i szalonymi wodzirejami. Porwali mnie do tańca i nie chcieli puścić! Uwolniłam się jakimś cudem i przyglądałam z boku tym, jakże pozytywnym, szaleństwom?
Gala - galą, impreza – imprezą, ale ktoś to musi posprzątać. I tu, na szczęście, mogłam liczyć na pomoc moich kochanych dzieciaków. W szczególności muszę pochwalić chłopców – uwijali się jak w ukropie, żeby szybko i sprawnie wynosić sprzęt i  zebraną karmę (A były tego góry, uwierzcie!) do samochodów. Dzięki temu dziewczyny mogły się spokojnie zająć pakowaniem i porządkowaniem. Pełen profesjonalizm. Nikt nie marudził, nie stękał i nie zadawał głupich pytań.


W tym miejscu się powtórzę, ale muszę, bo jestem bardzo dumna z młodych wolontariuszy! Nie dam nikomu powiedzieć złego słowa na temat dzisiejszej młodzieży! Moja grupa zadaje kłam obiegowym przesądom, jakoby to współcześni nastolatkowie byli głupi, zmanierowani, leniwi, egoistyczni i materialistyczni!

To wspaniałe, mądre, kochane dzieciaki. Są pełni pozytywnej energii, chęci pomocy, mają wspaniałe pomysły, mają plany na przyszłość i wizję lepszego świata. Kocia Mama do dla nich ogromne pole do popisu, do wykazania się talentem i umiejętnościami. To właśnie w FKM ujawniają się ich możliwości, które do tej pory skrywali, bo nikt im nie pokazał, że warto! Kasia robi świetne zdjęcia, pięknie maluje, tworzy rękodzieło. Adrian ma w sobie ocean cierpliwości, jest dokładny, skrupulatny, lubi całą tę dłubaninę, której ja nie znoszę. Martynka to specjalistka od zajęć edukacyjnych i wstawiania ogłoszeń – tu też wymagane jest samozaparcie, opanowanie, cierpliwość (Znów nie ja). Druga Kasia maluje kocie portrety. Wszystkie dziewczyny, jak się okazuje, potrafią rysować, mają świetny kontakt z dziećmi. Chłopcy też wyrastają na edukatorów, uczestniczą w łapankach, godzinami chodzą po mieście i roznoszą materiały informacyjne. I na dodatek mają mnie – wiecznie zaganianą, roztrzepaną szefową, z którą muszą wytrzymać! No i powiedzcie, że nie mam być z tego dumna???


Tyle w ramach dygresji, wracamy na KotoManię. Mamy chwilę wolnego po pakowaniu. Można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcia, porozmawiać, powygłupiać się. Dzieciaki mają możliwość poznania dziewczyn z Łodzi. I nie tylko dziewczyn, bo Jacek też szybko do nas dołączył i troszkę  „podokuczał”.
Niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Żegnamy Szefową śpiewem i brawami i musimy uciekać, bo za parę minut przyjedzie nasz autokar. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Już pod budynkiem CKM, ubrani i gotowi do wyjazdu, młodzi wolontariusze postanowili zrobić swoją własną Galę!! Śpiewali Izie „100 lat”, tańczyli, skandowali radosne hasła: „Tak się bawi, tak się bawi FKM!”. Iza o mało nie wyleciała przez okno z wrażenia!!! Musiała do nas zejść, nie było wyjścia. Jeszcze raz buziaki, podziękowania, oklaski, jeszcze uściski i życzenia spokojnego powrotu. Pobudzili całe osiedle! Nie mogliśmy się rozstać. A ja? Ja stałam z boku, łza szczęścia popłynęła po policzku. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę! Tyle miłości, szczęścia, radości ze wspólnie spędzonych chwil…

Patrzyłam na dzieciaki wzruszona i onieśmielona siłą ich uczuć i ciepła, które dają.
Czy inna fundacja tak ma?

Czy w innej jest tylu przyjaciół?

Czy gdziekolwiek indziej możemy się poczuć jak w domu?

Nie ma i nie będzie! Tylko w FKM jesteśmy jedną wielką, wspaniała i jednocześnie szaloną rodziną! Iza – masz najlepszych ludzi na świecie!
Jeszcze raz, Iza: DZIĘ – KU - JE – MY!!!
PS. W autokarze śpiewy i wiwaty trwały w najlepsze. Musiałam dzieciaki siłą wyganiać do domu! Spać w nocy nie mogli z nadmiaru wrażeń! Na przyszły rok… albo morfina, albo Atlas Arena.

 

Wpis 17.03.2014