Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Fachowo i rzeczowo


Agatę poznałyśmy dzięki burej kotce, której uratowała życie, dała serce i miłość. My zrobiłyśmy to, co niby nie jest skomplikowane, a jednak trudne czyli zapewniliśmy wsparcie finansowe.
Zawsze najłatwiej dać pieniądze. Ale są organizacje, które nie mogą sobie pozwolić na komfort negocjowania warunków współpracy z opiekunami, i co jest znamienne dla Kociej Mamy, transakcje wiązane. Ludzie zgłaszają nam różne sytuacje, w których proszą o pomoc finansową. Niekoniecznie musi być kwestia opłaty za operację, bo czasem kot jest przewlekle chory i zachodzi konieczność podawania bardzo drogich leków, na których opiekunów nie stać. Często, omawiając zasady postępowania w takim trudnym przypadku mówię, że Fundacja płaci rachunek, ale wcześniej podpisujemy umowę adopcyjną i przeważnie opiekun jest zadowolony z propozycji.
Tak było i z Agatą.
Teraz, po roku cieszy się przyjaźnią uratowanej kotki, ale nie byłaby sobą, gdyby znowu nie zaczęła się opiekować kolejnymi bezdomnymi kotami, więc ponownie skierowała swe kroki ku Kociej Mamie.
Napisała, że zbliżająca zima ją przeraża, bo na jej tarasie siedzi i czeka na karmienie stado bezdomnych kotów. Jest ich co najmniej 7, kilka młodych. Są bardzo głodne, nie wie gdzie śpią. Serce się kraje, kiedy zaglądają przez okno do domu...
 
Ksawerów powraca jak bumerang, kolejna interwencja zgłaszana do Fundacji, a Gmina od lat milczy albo odpisuje na moje pisma, że teren wolny jest od kociej bezdomności. Dlaczego zatem płyną te prośby o pomoc? Przecież nikt mieszkańcom tych kotów nie wrzuca na podwórka. Znają je i karmią od lat. Patrzą jak rośnie i rozmnaża się kocie stado, a przy tym płacą regularnie podatki, piszą podania i petycje, by uwzględnić w budżecie konieczność wprowadzenia do programu opieki nad zwierzętami sterylizacji bezdomnych kotów, a urząd bezdusznie ignoruje temat mając świadomość, że ich rolę przejęła Kocia Mama. 
 
Nie umiałam odmówić Agacie, jest wrażliwa, delikatna i bardzo przejmująca. Karmi te koty, ale jeśli zajdzie potrzeba, włączy się także do akcji. Cenne są takie osoby, to potencjał, który jest ogromną wartością.
To skłoniło mnie do podjęcia decyzji:
- Renata, umawiaj spotkanie, pojedziemy na rekonesans.
Faktycznie koty siedziały grzecznie przed posesją, czekały na posiłek. Wyłożyłyśmy karmę i przyszła pora na darmową naukę. 
- Powiedzcie mi proszę co widzicie?
Popatrzyły na mnie zdziwione. 
- No jak to co? Koty!!! Siedem dorosłych, dwa mają zmienione oczy po przebytym kocim katarze, ładne są bure z takim płowym odcieniem, no i maluchy cztery, troszkę płoche, nie mogące się zdecydować czy chcą być dzikie czy jednak warto dać się udomowić.
- Śliczne są, kocham takie bure - dodała Renata. 
Popatrzyłam uważnie, raz na koty, raz na moje dziewczyny i zaczynam swoje rekolekcje.
- Moje panny, koty podczas interwencji ocenia się nie sercem - tu śmiejąc się popatrzyłam na Renatkę - ale analitycznie, parzymy na futro czy jest ładne, z pewnością te mają pchły, ale nie ma ubytków sierści czyli wolne są od grzybicy. Uszy są czyste oznacza to brak świerzbowca, boki zapadnięte czyli nie mają robaczycy, ale jedna kicia ma wydęty brzuszek, ale tak dziwnie wysoko, ewidentnie jest kotna.
- No faktycznie - patrzy na mnie uważnie Agata - a ja tego nie zauważyłam, choć je karmię codziennie. 
- Renata, postaw proszę miseczki tak, byśmy mogły podczas karmienia sprawdzić ich reakcję na kontakt z ludzką ręką. Nie bój się, nie ugryzą nas - zapewniam - szybciej uciekną.
Kociaki dają się głaskać, odskakują na bok, kiedy zauważą, że to nie Agaty ręka je głaszcze, ale za moment głód zwycięża. Jest szansa na socjalizację. Maluchy mają mimo głodu wydęte brzuchy, zarobaczone są pewnie strasznie.
 
Omawiamy kolejne ustalenia, planujemy datę łapanki, wybieramy lecznicę, która wykona zabiegi, bo na oswajanie z pewnością pojadą do Gabinetu Perełka, zajmie się nimi Kasia.
- Czy wszystkie do mnie wrócą? 
- Nie wiem, nie mam w Fundacji dorosłych kotów, więc jeśli któryś futrzak będzie rokował na zostanie u nas, dość jest tutaj kociej biedy, damy mu szansę na lepsze życie.
Wracamy do domu. 
 
Nie planowałam tego, nie robiłam nic, by pomału tworzył się łańcuszek kocich pomocników w Ksawerowie. Niektórych osób nawet nie znam, ale wiem, że są i działają, ratują niesamodzielne kocięta, współpracują z Fundacją. Sabina, jej sąsiadka, Ania, teraz Agata, są jeszcze karmicielki, które oddawały nam koty do dalszej adopcji. 
 
Czasem i mnie nachodzi zaduma, zastanawiam się ile jeszcze zdołam udźwignąć obowiązków? Przecież Ci ludzie wracają konsekwentnie po wsparcie, dlaczego aż tak rozrasta się ta Fundacja? Gdzie jest kres naszych możliwości?
Ludzie pytają jak to się dzieje, że tyle kotów tak szybko się od nas adoptuje. Szczerze mówiąc nie wiem.
Jesteśmy rozważne, stawiamy wymagania, a jednak ludzie sobie nas polecają. Nie zliczę przypadków kiedy odsyłałam rozczarowanych ludzi stojących przy bramie.
- Pani Izo, jak to nie ma pani kociaków?! A zawsze przecież były! 
- Tak, ale zamknęły mi dziewczyny dom tymczasowy, efekt bycia Szefową, brak czasu. Na domiar mam dwa koty kalekie, są nosicielami kociego kataru, więc ja nie mogę przyjmować zdrowych miotów, proszę udać się do Danki albo Izy to tylko kilka przecznic... 
I idą, podpisują umowy adopcyjne, a ja mam miejsce na koty z Ksawerowa.
 
Wpis: 30.09.2014