Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Dziwny zbieg okoliczności

 

Wtorek, świt. Patrzę na zegar - jest 4.30, parzę pierwszą kawę, głaszcze malunie kociaki, które mam na tymczasie, robię zastrzyki. Zaczęły się właśnie sensacje jelitowe, stan normalny po pierwszym odrobaczeniu, ale nie można lekceważyć, biegunka jest groźna u takich 5 tygodniowych smarków. Linco spectin plus prokox mają przynieść poprawę. Pasta spowodowała ruch w jelitach, robale zaczęły walczyć z aplikowanym lekiem o prawo do istnienia w słabym jeszcze przewodzie pokarmowym. Sytuacja typowa, bo zarobaczone matki rodzą zarobaczone i słabe dzieci.
Piję kawę, wychodzę do ogrodu, zastanawiam się, czy będzie ładny dzień. Niebo jest bezchmurne, czyste, jest szansa na słońce i chwilkę odpoczynku. Szybko podejmuję decyzję - pakuję koszyk, jadę naładować akumulatory do Uniejowa. W pracy sezon raczej wakacyjny, nie ma pośpiechu z realizacją zamówień, w Fundacji stagnacja i rytmiczna praca, już się cieszę na ten dzień.
Oczywiście nie uprzedzałam nikogo, telefony mam pod ręką, zresztą dziewczyny są świetne, poradzą sobie beze mnie.


W połowie drogi czytam  wiadomość od Wioli. Interwencja dotyczy dzikiego kota właśnie z Uniejowa.
Kot przybłąkał się na prywatną posesję, dziewczyna - kociara oczywiście go karmi, ale niepokoi ją jego stan: kot charczy, jest agresywny, ostrzegawczo syczy, ma nastroszone futro i leci mu ropa z nosa.

Prosi o wskazówki jak się zachować. Ma swoje koty, nie chce dla nich stwarzać zagrożenia. Szukała pomocy, ale jak zwykle bez efektu. Pocztą pantoflową dowiedziała się, że na tym terenie czasem pomaga Fundacja Kocia Mama. Napisała zatem do Wioli.

- Wiola poproszę adres i telefon, uprzedź proszę dziewczynę, że za jakieś pół godziny będę na rynku w Uniejowie, kojarzę ten dom. Sama obejrzę kota, niech go nie płoszy.
Dziewczyna nie pytała o nic, takie zbiegi niesamowitych okoliczności mam na wyłączność!


Stoję przed płotem w furtce tkwi klucz, naciskam dzwonek, kompletna cisza. Sięgam po telefon:

- Dzień dobry, Iza Milińska szefowa FKM zgłaszała dziś Pani prośbę o pomoc dla bezdomnego kota, właśnie stoję przed domem.

- O matko!!! Jak to?! Przecież ja dopiero kilka minut temu rozmawiałam z Wiolą!!!
- Spokojnie, nie przyleciałam na miotle - wyjaśniam śmiejąc się - Akurat dziś postanowiłam zawitać w moje ukochane strony, Babcia mieszkała tutaj! Też była kociarą! Kiedy Pani może się ze mną spotkać, gdzie mogę zobaczyć kota?

Iza zwolnij, dziewczyna się pogubi - mityguję samą siebie. Wolontariuszki są przyzwyczajone do ekspresowego tempa.
- Furtka jest otwarta, zamek się nie zamyka, wystarczy tylko mocniej popchnąć - słyszę w słuchawce.

Czyli jak za moich czasów - uśmiecham się do wspomnień, obrazy przemykają wywołując radość z podobnych sytuacji.
- Po lewej stronie ogrodu rosną wysokie tuje, on tam koczuje...
No faktycznie jest. Kucam, wyciągam rękę, kot patrzy na mnie uważnie, syczy ostrzegawczo, ale ja już wiem!

Jechałam tu przez Niego. On jest bardzo chory, dzikość i agresja wywołane są bólem.

 

Szybko wykonuję kolejny telefon:

- Wiola, gdzie jest nasza klatka łapka? Ma ją nadal Karol?

Wiola potwierdza, czyli los nam sprzyja.

- Dzwoń do Niego, podaj kontakt do Pauliny, muszą kota dziś złapać, tu się liczą godziny!!! Kot ma ostrą formę kociego kataru, krwotoczny wyciek z nosa, oczy nieprzytomne z bólu, on strasznie cierpi. Charczy podczas każdego oddechu, nie wygląda mi to na lokomocyjny wypadek, raczej przewlekłe zapalenie płuc. Uprzedźcie proszę lecznicę, że trzeba go koniecznie prześwietlić, zobaczyć jak rozległe są zmiany...
Dziewczyna była przerażona, ale dzielna! Postępowała zgodnie z moją instrukcją. Ja załatwiałam swoje sprawy jednocześnie ją nadzorując. Nikogo nie dziwiło moje zachowanie, przecież znają moją największą życiową pasję.

Telefon...
- Mam go!!!
- I super, gratuluję, poszło nad wyraz sprawnie!!! Teraz spokojnie, okrywamy łapkę kocem, kładziemy folię pod nią, żeby zabezpieczyć auto, lecznica na Was czeka, podaję adres, spokojniej drogi, jesteśmy w kontakcie!
- Nie wierzę, że to wszystko się dzieje, jestem w szoku!!!
- Teraz proszę się skupić, bo jest ruch na drodze, macie za zadanie bezpiecznie dotrzeć do Łodzi, jak opadną emocje porozmawiamy!
 
W lecznicy niestety sprawdziły się moje obawy: kocur wycieńczony, zapalenie płuc i oskrzeli, do tego koci katar, odwodniony, słaby, prawie umierający.
- Nie wiem czy ma Mu się na życie - Kasia rokuje ostrożnie.
- Będzie żył! - zapewniam z mocą - Nie po to jechałam, żeby mi umarł w Łodzi!

- No dobrze - dziewczyna bez przekonania ustala koleje kroki.
- Kasia, wykastrujcie Go jak starczy Wam czasu, po co znieczulać raz jeszcze, dość jest słaby, a będzie spokojniejszy.
- Pani to jest jednak niepoprawną optymistką!

Kocur, bo to faktycznie był samiec, dostał cały pakiet leków: sterydy, środki przeciwzapalne, antybiotyki i wszelkie wspomagacze, jakie przy takim spustoszeniu w organizmie można podać, podłączyły też kroplówkę.
Ludzie zrobili co w ich mocy, teraz pozostaje nam tylko czekać na efekty akcji ratującej życie, trzymać kciuki i liczyć na cud!!!

Mimo niedobrych prognoz byłam dziwnie spokojna.

- Jak nasz dzik uniejowski? - pytam po kilku dniach.
- O dziwo o wiele lepiej, jest spokojniejszy, ładnie przyjmuje leki, jesteśmy wszyscy zaskoczeni w lecznicy... Po tym jego występie, kiedy podrapał mi twarz. - relacjonuje Kasia.
- Wiedziałam, szalał z bólu, zapalenie płuc powala przecież najtwardszych ludzi. Jakie są prognozy? Kiedy ma szansę na powrót do domu?
- Przewidujemy jeszcze tydzień leczenia i można delikwenta zabierać, jednak miała Pani rację - konstatuje z respektem dziewczyna - Skąd Pani wiedziała? - dopytuje jeszcze.
- Winna jest moja intuicja, a poważnie mówiąc nie wiem. Tak czułam, że ma Mu się na życie mimo wszystko!

Wpis: 21.06.2016