Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Działanie u podstaw

 

Kocia Mama, nazwa prosta, kojarzy się jednoznacznie i właściwie, nie trafi do niej nikt, kto ma w zamyśle ratowanie wiewiórek, ślimaków czy ptaków.
Dziewczyny w kontakcie dobrze pracują, można konsultować wszelkie problemy, zgłaszać interwencje.
Każdy, kto chce tu działać, czyta uważnie Statut oraz zbiera opinie wśród znajomych no i oczywiście w internecie.
I tu podjęcie decyzji zależy nie od wiadomości, jakie uzyskamy na forach, musimy mieć świadomość, że te zawsze są subiektywne. Ważne jest jakie informacje wyczyta potencjalny wolontariusz na stronie i w jakim stopniu są one faktycznie spełniane.
Od lat powtarzam, że prezeski niektórych fundacji piszą na temat swej organizacji same superlatywy, ale szkoda, że nie mają one przełożenia na faktyczne interwencje.
Kondycja każdej firmy zawsze zależy od budżetu. Można pomijać milczeniem wstydliwy dla niektórych temat, ale jak mówi mądre przysłowie "Z pustego dzbanka i Salomon nie naleje"!
Wolontariusz może właściwie pracować i wypełniać zadania statutowe, jeśli ma zgodę szefowej oraz świadomość opieki finansowej, te dwa czynniki były, są i będą zawsze podstawą każdej naszej interwencji.

Sytuacja klasyczna, doszła do grupy jakiś czas temu wyjątkowa aktywna wolontariuszka. Pomijam inne aspekty działania, wszędzie dobrze się spełnia, ale ma jeden defekt właściwy dla typowej kociary. Zawsze jakoś tak dziwnie dzieje się, że trafia na bezdomne koty. Kiedy są dzikie sprawa jest łatwa, zabezpiecza się je w ramach Akcji z Urzędu Miasta, ale dziewczyna z reguły spotyka takie fajne, ufne, od pierwszej chwili proludzkie.
Takich kotów nie zostawia się na ulicy.
W sumie powinnam się cieszyć z ogromnej empatii, nie dość, że widzi te koty to na dodatek jeszcze zgłasza interwencję i sama działa. Problem jest innego rodzaju, takich znoszących miłe, przyjazne koty mam w fundacji więcej, dlatego piszę ten reportaż z jasnym celem uzyskania wsparcia.


Ale zacznę od początku opowieść o tym jak Natalia znosi mi zewsząd koty. Najpierw zgarnęła czarną młodą z ulicy. Dlaczego się błąkała gdzieś po Bałutach? Proza życia, umarła jej opiekunka, spadek przydał się rodzinie, kotka już niekoniecznie, bez żalu wygonili ją na mróz.
Kolejna, biało-bura przychodziła na karmienie do biura, gdzie pracują oczywiście kociarze. Miskę rzecz jasna każdy wystawi, ale z adopcją przeważnie zawsze jest problem. Kotka młoda, około dwuletnia, straciła wszystkie dzieci z ostatniego miotu pod kołami jeżdżących aut. Kiedy pojawiła się znowu, nie czekałam na jeszcze jeden dramat, pozwoliłam kotkę zabrać do fundacji.
Interwencja ostatnich dni też jest fajna. W piątek trafiło do Kociej Mamy pięć kociaków w wieku różnym. Pojawiły się w efekcie nieopacznie zadanego pytania "Ile ma pani kotów w domu? Czy można jakoś pomóc "
Kobieta, kolejna kociara, ale odrobinę nieporadna w swej miłości do mruczków, zgromadziła w domu ich ponad 20! Natalka jednego dnia zabrała 6, kolejne 4 przyjęła siostra pani i tym sposobem liczba podopiecznych ograniczona została tylko do starszych, nieadopcyjnych, tych na dożyciu.
Bilans aktywności wolontariuszki zamyka się kwotą ponad 2 tysiące złotych.
Jak to się stało, dlaczego jest taka ogromna?
Policzmy zatem:

1 - sterylizacja 5 kotek- 5 x 200 zł = 10000 zł
2 - odrobaczenie 7 kotów 7 x 30 zł = 210 zł
3 - szczepienie 7 kotów 7 x 60 zł = 420 zł
4 - likwidacja bardzo dobrze rozwiniętego świerzbowca usznego preparatem Oridermyl 3 x 60 zł za tubę = 180 zł
5 - preparat Advocate na sierść 7 x 50 zł=350 zł
6 - koszty żwiru, karmy no i środków czystości i codziennej pielęgnacji

Koty są oczywiście miłe, ale zarobaczone i kompletnie nie nauczone czystości, lekarki oprócz leczenia mają inne zadanie nauczyć do jakich celów służy kuweta.


Wpis: 21.03.2016