Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Domy tymczasowe


Specyfiką  pracy Kociej Mamy są domy tymczasowe. Dzielą się na kocie przedszkola, ochronki dla dorastającej młodzieży, ośrodki terapeutyczne dla powypadkowych kotów, miejsca resocjalizacyjne, mini szpitale, punkty rehabilitacyjne oraz domy, gdzie na adopcje czekają koty dorosłe lub nawet starsze.
 
Rodzaj pracy, jaką wykonuje dom tymczasowy, zależy od kilku czynników. Pierwszym i najważniejszym jest liczba prywatnych mruczków oraz ich stosunek i forma komunikacji z kotami przybyłymi tylko na chwilkę. Drugim czynnikiem jest aktywność zawodowa opiekunki, wielkość mieszkania i predyspozycje osobowe, w tym umiejętność robienia zastrzyków, podawaniu kroplówek czy zmianiy opatrunków.
Każda z nas inaczej reaguje na cierpienie kota, ten fakt zawsze decyduje o wyborze miejscówki dla przyjmowanego mruczka.  Mam świadomość, że do Kociej Mamy trafiają dziewczyny o wrażliwości większej niż przeciętna, jednak w trosce o ich psychikę nie mogę fundować im przeżyć, które zbyt mocno ją zaburzą.
 
Śmierć kota zawsze jest przeżyciem traumatycznym i nie ma żadnej różnicy czy odchodzi tymczasowany bezdomniak czy  prywatny, ukochany kociak. Tak samo jesteśmy bezradne, przygnębione, złe. Jednak chwilowa bezsilność nie wyzwala poczucia bezradności. Wiemy, że FKM każdą płaszczyznę aktywności społecznej ukształtowała według swoich standardów. Niekonwencjonalnie działamy nie tylko w przypadku ślepych miotów czy kotów powypadkowych bądź kalekich, ale też wypracowałyśmy swój styl funkcjonowania domów tymczasowych.
Z pełną odpowiedzialnością, konsekwentnie od lat na mnie spada decyzja o przyjciu do organizacji kotów, wolontariuszka nie jest w żaden sposób obciążona leczeniem kotów przewlekle chorych bądź nie rokujących wyzdrowienia.
To od mojej zgody zależy czy kociak lub kot otrzyma pomoc od Fundacji i do mnie należy zgromadzenie funduszy na ten cel.
 
W wyniku interwencji trafiają do nas koty różne. Najczęściej obciążone kocim katarem, świerzbem, grzybicą bądź wymagające specjalistycznego leczenia. Takie przypadki nie są żadnym problemem ani czymś wyjątkowym, co zaburzałoby normalny rytm pracy.
Ale sytuacja komplikuje się, gdy okazuje się, że w przyjętym stadku jest osobnik chory na białaczkę.
Kot może być bardzo piękny, nietypowo umaszczony i o cudownym charakterze, ale niestety właściwie nie ma szans na adopcję. Ludzie chcą przyjmować pod swój dach koty zdrowe, wyleczone, wymagające tylko szczepień i okresowego odrobaczania i ja rozumiem to stanowisko. Jednak kot białaczkowy, dobrze zdiagnozowany i właściwie stymulowany preparatami chroniącymi jego odporność, może żyć kilka lat. Eliminując sytuacje stresowe, zapewniając właściwą karmę, można ługo cieszyć się z życia z mruczkiem. 
Są osoby, których opieka finansowa nad takimi kotami nie przeraża, są przygotowani na te wydatki.  Bardziej jednak martwią się sytuacją, kiedy okaże się, że choroba przybierze ostrą formę i staną w obliczu konieczności eutanazji. Na takie decyzje mało kto sam siebie skazuje. Nie jest to oznaką tchórzostwa, a raczej dojrzała wiedza o możliwościach własnego charakteru, co jednak mi w żaden sposób nie ułatwia życia.
 
Kilka lat temu zamknęłam dom tymczasowy u Maryli z powodu zdiagnozowanej białaczki u jednego z kociaków, który przyjechał gdzieś spod Łodzi. Testom poddane zostały wszystkie koty, te fundacyjne i domowe, pozytywne wyszły dwa. To zmusiło mnie i dziewczynę do zmiany jakościowej pełnionego przez Nią wolontariatu.
 
Teraz z miotu mieszkającego u Moniki śliczny, biały Narcyz też okazał się białaczkowo pozytywnym.  Na szczęście nie pozarażał reszty domowników, szybko izolowany, trafił na kurację stabilizacyjno - odpornościową w lecznicy Oaza, a lekarze dobrali indywidualne leki dla tego konkretnego przypadku. Oczywiście wcześniej kociak przeszedł szczegółowe badania i wszelkie konieczne analizy.
Każdy kot inaczej reaguje na białaczkę, dlatego trzeba ponieść odpowiednie koszty, by w efekcie zapewnić mu opiekę w te sytuacji najbardziej fachową i komfortową.
Ktoś rzuci pytanie czy nie łatwiej i taniej byłoby poddać białaczkowego kota humanitarnej eutanazji? Pytanie trudne, przyznam, że i ja nieraz zadawałam je sama sobie.
Jednak bogatsza o wiedzę, którą zdobyłam będąc opiekunką kotów kalekich, a ja swoje prywatne koty mam wyłącznie chore, nie odważę się uśpić kota tylko z powodu choroby zdiagnozowanej jako nieuleczalnej.
 
Przez lata obserwuję jak szalone przemiany zachodzą w medycynie weterynaryjnej, jak świetne wyniki uzyskujemy ratując bardzo trudne przypadki,  jakie są znakomite efekty operacyjne w wyniku współpracy z lekarzami,  którzy non stop doskonalą się na kursach i studiach podnoszących ich kwalifikację i wzbogacających wiadomości.
Dzięki  lekarzom właśnie i wolontariuszkom, które ufają moim słowom, własnej odpowiedzialności za pracę Kociej Mamy, mogę podejmować decyzję, które dla innych są nietypowe, dyskusyjne i bywa, że kontrowersyjne.
Umiem wyciągać prawidłowe wnioski, analizując szczegółowo  zebrane opinie i sugestie, umiem też podejmować radykalne, czasem bardzo trudne decyzje, ale kiedy widzę cień szansy, że ryzykowny plan się uda, zawsze podejmuję walkę rzucając życiu i przeznaczeniu wyzwanie.
 
Maryla opiekuje się kotami  z wielkim oddaniem, bura Lolka żyje z białaczką ponad 3 lata, a Narcyz niebawem zostanie poddany kastracji, zobaczymy jak dalej potoczą się ich losy.
Każdy, kto docenia wagę mojej decyzji, może się włączyć pomagając mi finansować opiekę tychże kotów. One oba do końca swoich dni są fundacyjnym obciążeniem, a mimo tej wiedzy życzę im długich szczęśliwych dni.
Wdzięczna bardzo Maryli za akceptację moich ustaleń.
 
Wpis: 6.03.2016