Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Dola i niedola piotrkowskich kocic

 

czyli feministycznie o kotach

 

Nie jest tajemnicą, że bezdomnym kotom nie powodzi się najlepiej. Ale takie stwierdzenie to w zasadzie eufemizm.

Powiedzmy sobie szczerze: Los bezdomnych kotów w  Piotrkowie często jest tragiczny. Cierpią one głód, umierają na skutek chorób i wypadków komunikacyjnych, są katowane, przeganiane, trute, poniżane, sprowadzane do roli szkodnika, źródła pcheł, infekcji, a nawet, o ironio!, stają się nośnikiem średniowiecznych zabobonów i lęków.

Paranoja – pomyślicie. I macie rację. Chore wymysły, ciemnogród, zaścianek mentalny. Owszem, zgadzam się. Ale w takich realiach przychodzi pracować wolontariuszom Kociej Mamy.

Codziennie musimy mierzyć się z ludzką niewiedzą, agresją, brakiem zrozumienia życia kotów, arcydziwnymi przesądami i jakimś fatum wiszącym nam naszymi podopiecznymi. I tłumaczymy, dzień w dzień; spokojnie, rzeczowo, rozsądnie. Jak nie skutkuje (bo raczej długo nie skutkuje), to od początku. Powoli i mozolnie, ale uświadamiamy ludziom tę oczywistość, że kot to zwierzę doskonałe, zwierzę potrzebne, cenne, piękne i szlachetne, które może i musi koegzystować w miejskiej dżungli wraz z człowiekiem.
Miało być feministycznie i będzie.

 

Dziś słów kilka o losie kocic w Piotrkowie. Kocic nie zawsze chcianych i kochanych. Jakoś tak pokutuje przekonanie, że sterylizacja i kastracja to okaleczenie zwierzęcia, zabranie mu wolności i godności. O ile w przypadku kotek argument w postaci niechcianych miotów jeszcze jest w stanie przekonać karmicieli, to już w przypadku kocurków podnosi się larum – męskie, szowinistyczne larum, dodajmy – że przecież to jest facet i on musi mieć… Hm, wiadomo, co. I kończy się tym, że jeden niewykastrowany koci Casanova, wypuszczany regularnie z domu przez „kochających” właścicieli, „załatwia” nam całą dzielnicę. Trzeba zatem walczyć o kocice. I o tym jest ta opowieść.


I.
Ulica Krakowskie Przedmieście. Stare bloki, stare zaułki, trochę tu szaro i smutno. Wiosna w pełni, wszystko kwitnie i pachnie, ale jakoś nie tutaj. W jednej z piwnic, w bloku bezdomna kotka znów urodziła młode ( Patrz artykuł). To było w kwietniu. Teraz jest czerwiec. Kotki odchowane, wykarmione, dawno znalazły nowe domy. Ale kotka zaczęła niektórym lokatorom przeszkadzać już w czasie ciąży, kolejnej ciąży. Tradycyjnie – po co komu ten kot i inne dziwne wypowiedzi. Kiedy małe podrosły i przyszła pora na ich wydanie – tu wielka pomoc ze strony karmicielek – zaczęły się awantury, które przyjęły formę obłędu, zważywszy fakt dotychczasowej niechęci do kotki.

Anonimowi rozmówcy, zarówno w trakcie rozmów telefonicznych z jedną z karmicielek, jak i koordynatorką piotrkowskie filii FKM, byli agresywni, wulgarni i po prostu podli. Nagle stwierdzili, że my „koty kradniemy”, „krzywdzimy kotkę”, „bestie jesteśmy”. To najdelikatniejsze z określeń. Plus „liściki” z nieparlamentarnymi określeniami przyklejane na drzwiach piwnicy. Nie ma wyjścia. Kotka idzie na zabieg sterylizacji, trzeba przerwać ten krąg agresji, tym bardziej że nasza bezdomna znów miała ruję i zachodziła obawa kolejnej ciąży.
Tak też się stało. Kotka pomyślnie przeszła zabieg. Szybko dochodziła do siebie dzięki opiece Martynki – naszej wspaniałej wolontariuszki. Kociczka okazała się zresztą bardzo spokojna, łagodna i skora do współpracy, mimo pewnej nieufności, wynikającej z kilku lat życia w niesprzyjających warunkach. Po tygodniu przebywania w domu tymczasowym zaczęła być nerwowa i płaczliwa. Pchała się do okien i drzwi. Po prostu nabrała sił i zatęskniła za swoim terenem. Domowe luksusy stały się dla niej męką. Wróciła do swojego bloku i swojej piwnicy. Teraz nikt jej nie przegania. Może chodzić, gdzie tylko chce i kiedy chce i spać na dowolnie wybranej wycieraczce (Najchętniej na IV piętrze, nieopodal drzwi, gdzie mieszka dziewczyna, która jeszcze wtedy nie wiedziała, że będzie naszą wolontariuszką. Ale to już zupełnie inna historia.).

II.
Ulica Jaworowa. Osiedle domków jednorodzinnych, trochę takie piotrkowskie Beverly Hills. Piękny, słoneczny dzień w lipcu. Wakacje, pełnia szczęścia, dzieci wesoło bawią się na trawnikach, psy szczekają, sezon urlopowy, idylla jednym słowem. Idylla w cieniu tragedii.

Na jednej z posesji starsza pani znajduje kotkę w tragicznym stanie. Szara piękność. Wygląda na to, że została potrącona przez samochód i przerzucona przez ogrodzenie. Jej ciało wije się i napręża, przyjmując monstrualne pozycje. Kotka prycha, syczy, jest bardzo agresywna mimo cierpienia.

Nie można się do niej zbliżyć na tyle, by móc ją schwytać bez sprzętu. Zresztą klatka – łapka odpada. Kot nie jest w stanie chodzić. Ewidentnie nie ma władzy w tylnych łapkach, może się tylko czołgać i wić. W pojedynkę nie ma szans zbliżyć się do zwierzęcia. Nie chcemy też stresować jej dodatkowo różnego typu metodami łapania. Dzwonimy do zaprzyjaźnionej lecznicy. Przyjeżdża pan doktor wraz z pomocnikiem. Szybkie oględziny sytuacji i złe wieści.

Kotka jest karmiąca. Nie wiemy, czy już odchowała młode, ile dni tu leży, nie wiemy, co jej jest. Wiemy tylko, że jest gotowa oddać w samoobronie życie, które chcemy uratować. Wspólnie udaje nam się zagonić kotkę do transportera i piorunem jedziemy do lecznicy.
Teraz należy kotkę zbadać i ocenić jej stan. Ze względu na jej agresywność było to wyjątkowo trudne zadanie. Wstępna diagnoza wykluczyła uraz fizyczny, kotka nie miała uszkodzonych kończyn. Tężyczka poporodowa? 

Najprawdopodobniej.  Po kilku dniach opieki i przebywania w lecznicy pod ścisłą kontrolą kotka doszła do siebie. Znów mogła chodzić, miała apetyt. Agresja jednak pozostała. Nie można było w żaden sposób podjąć się socjalizacji zwierzęcia. Jedynym wyjściem  w tej sytuacji było przetrzymanie kotki i wysterylizowanie jej. Po zabiegu opieką nad nią i jej utrzymaniem zajęła się kobieta, która ją znalazła. Wywiad środowiskowy wykazał, iż kotka była dzika i bezdomna od zawsze, dokarmiano ją kilka domów dalej. Nikt nie wie, jak znalazła się na ulicy i ile przeszła do tej pory. Ile miotów? Ile straconych młodych? Ile cierpienia i strachu? Ile walki o przetrwanie i strachu? Czy tak musiało być? Obecnie kotka ma się dobrze. Przebywa na swoim terytorium, ma stały dostęp do żywności i wody, dzięki pomocy miejscowych karmicieli. Miejmy nadzieję, że odzyska spokój.

Na zakończenie apel – walczmy o kocice. To one rodzą, walczą o młode, wychowują je. To one tracą zdrowie i domy, kiedy okazuje się, że znów są w ciąży. To one giną w poszukiwaniu pokarmu i już nie wracają do maleństw. Czy  świat kobiet różni się od świata kocic aż tak bardzo, że nie jesteśmy w stanie tego pojąć? Przemyślcie to.

 

Wpis: 20.08.2012