Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Dachowe koty


O tej staruszce opiekującej się kotami w starej części łódzkiego Widzewa słyszałam od kilku lat. Nie ma ani cienia przesady w mym stwierdzeniu. Normą jest, że kociarz zawsze zobaczy koty, nawet jeśli dla innych są one niewidzialne bądź przezroczyste.
W mojej fundacji nie ma podziału na wolontariuszki, aktywne działaczki czy lekarki, jeśli zachodzi konieczność panie księgowe otwierają w firmie dom tymczasowy, a lekarki karmią okoliczne bezdomne koty. 
Przejmowanie zadań bardzo pomaga w ogólnym funkcjonowaniu firmy i ma ogromny wpływ na jakość i wymiar pracy.
Kiedyś, będąc w Przychodni Żyrafa, jak zwykle poleciałam sprawdzić jakie futra i dlaczego rezydują w lecznicowym szpitalu. Nikogo nie dziwi moje wścibstwo, już nawet wręcz nalegają żartobliwie mówiąc: "Zobacz jaka tam siedzi bida, masz może pomysł na adopcję?" Nie tłumaczą się po co i z jakiego powodu przyjęli nieszczęśnika, mają takie same prawa jak każdy czynny wolontariusz wręcz nawet większe, bo oni generalnie ściągają do Fundacji chore i kalekie, często ze wskazaniem do operacji. 
 
Tym razem zobaczyłam dwa puchate czarne cuda, takie prawie 3 miesiące kociej złości.
- Trochę prychają i syczą ale są zdrowe - tłumaczy Magda.
- Skąd je masz? 
- Z dachu spadły, zdążyłam je capnąć zanim nadbiegła ta koszmarna kobieta.
- Madzia, o kim Ty mówisz? - zaciekawiłam się na dobre! Wyobraziłam sobie moją fantastyczną Madzię, jak ucieka z kotami pod pachą i starając zachować się powagę, słuchałam opowieści o starszej pani, która jest głucha na wszelkie perswazje i jak smoczyca pilnuje od lat kotów mieszkających na dachu pewnej komórki. Z takim samym przejęciem walczy o ich matkę, uniemożliwiając odłowienie jej na zabieg poprzez rozstawianie wszędzie miseczek pełnych smakołyków. 
- Ona jest straszna - snuje opowieść wetka - Jak nam się uda jakieś kociaki z dachu zabrać albo przez nieuwagę spadną, to są nasze. Dach jest w takim stanie, że nikt nie odważy się po nim chodzić. Efekt jest taki, że trzy razy do roku matka rodzi czarne jak smoła dzieciaki, a staruszka, prawie stuletnia, z kijem pilnuje rodziny mruczków. Masz jakiś pomysł co zrobić?- kończy kompletnie bezradna i przytłoczona sytuacją.
- Naślę na babcię moje dziewczyny, tylko trochę wyjdziemy z kotów - obiecałam.
 
Któregoś razu o kotach mieszkających na dachu, usłyszały wolontariuszki podczas iwzyty w Oazie. Tym razem pracująca tam Ania żaliła się, że nie potrafi poradzić sobie z pewną karmicielką. 
Staruszka musi być wyjątkowo trudna, skoro taki postrach wzbudza. 
Czara się przelała, kiedy jakimś cudem kobieta skontaktowała się z Kocią Mamą. 

Fakty są takie, że przynajmniej trzy razy do roku kotka jest uprzejma rodzić kociaki. Pani ją karmi i utrudnia wykonanie zabiegu. Świadomie rozmnaża kocięta, które potem zagryzają psy albo  giną pod kołami. Nie takie oblicze ma miłość do zwierzaków. Takie postępowanie nie ma żadnego wytłumaczenia.
Zatem nie ugnę się przed żadnymi groźbami starszej pani, może pisać skargi do UM, dawać wywiady do gazet lub telewizji.
Moje stanowisko jest jasne i nie ulegnie zmianie. 
Żadna z wolontariuszek nie będzie ryzykowała wypadku i biegała za maluchami po dachu, którego stan techniczny jest fatalny. Opiekunka musi przyjąć racjonalne  argumenty, które przedstawiły jej podczas interwencji wolontariuszki i podjąć konstruktywną współpracę. Myślę, że skutecznie udało nam się przemówić pani do rozsądku, ignorując jej apodyktyczne i agresywne zachowanie. 
Uważam, że staruszka zrozumiała, że tym razem musi zgodzić się na proponowane warunki, bo inaczej zostanie z problemem sama. Aktualnie wszyscy, do których w bardzo specyficzny sposób zwraca się o pomoc, konsekwentnie odmawiają. 
 
Wpis: 28.08.2016