Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Czterej amigos z ulicy Działkowej


Tym razem to nie był telefon. Piotrkowski oddział „Kociej Mamy” otrzymał pierwszego maila z prośbą o interwencję, a w nim opisaną historię pani Edyty i czterech dzikich kotów, które wprowadziły się na wynajmowaną przez nią posesję.

Zaczęło się od kotki, która okociła się w jednym z odludnych zakamarków podwórka w stercie starych desek. Dzika matka nie pozwalała się zbliżyć do swoich małych, syczała, prychała. Na usilne prośby pomocy pani Edyty TOZ nie reagował, a naszej Fundacji w Piotrkowie jeszcze nie było. Po dwóch miesiącach matka się ulotniła, a na podwórzu zostały cztery płochliwe kociaki. Przez lato i początek jesieni mieszkały sobie w stercie desek dokarmiane przez panią Edytę, ale karmicielka była świadoma, ze tak być nie może, że nieuchronnie zbliża się zima... Litując się nad dzikimi kotami wpuściła je do domu. Koty zamieszkały w pustostanie, na jednym z niezamieszkanych pięter. Pani Edyta nigdy kotów nie miała, nie radziła sobie z ich socjalizacją. Zapewniała piasek, jedzenie, ale te z miesiąca na miesiąc stawały się coraz większe i coraz bardziej dzikie, i w pewnym momencie dojrzałe płciowo...

Pani Edyta ponownie zaczęła poszukiwać pomocy. Jak złapać do sterylizacji i kastracji koty, które nigdy nie zaznały ludzkiego dotyku? Jak sfinansować tyle zabiegów, gdy w domu się nie przelewa? Tym razem trafiła na informację, że w Piotrkowie działa od niedawna prokocia fundacja, czyli my - KM.

I co? Wiadomo - zebraliśmy sprzęt, wolontariuszy i pojechaliśmy na miejsce.

Nie było łatwo. Duże przestrzenie, mnóstwo zakamarków, a koty bardzo nieufne. Mijała godzina za godziną, a łapanie przynosiło mizerne efekty. Wiedzieliśmy, że musimy czekać do ostatniego kota, bo u jednego z nich karmicielka zauważyła początki infekcji, która mogła oznaczać, ze wśród dzikusów szerzy się koci katar.

Interwencja trwała wieloetapowo, a do udziału w niej musiał być zaangażowany prawie każdy wolontariusz piotrkowskiego oddziału - ale nasza cierpliwość została wynagrodzona. Cała czwórka zapakowana w transporterki pojechała do Centrum Zdrowia Zwierząt, gdzie po "przeglądzie" wszystkie koty zostały zakwalifikowane do... kastracji. Tak, okazało się bowiem, że czwórka rodzeństwa, to Atos, Portos, Aramis i D'Artagnan - same chłopaki.

Kocurki już na następny dzień po zabiegach wróciły na swoje miejsce. Pani Edyta, bardzo otwarta na nasze sugestie i wskazówki, obiecała rozważyć zakupienie budy, tak by koty miały gdzie mieszkać, a jednocześnie by dzicy lokatorzy nie sprawiali kłopotu właścicielowi budynku.

 

Nasze noworoczne życzenia mądrych i życzliwych karmicieli oraz akcji bez mrożących krew w żyłach niespodzianek póki co na razie się spełniają...  

 

Wpis: 24.01.2011