Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Czekając na wiosnę


Nie znoszę bezradności, nienawidzę tego uczucia.
Pamiętam znamienną dla mojego charakteru scenę: otóż dawno temu, kiedy Fundacja Kocia Mama była jeszcze mało znaną, naiwnie sądziłam, że programy telewizyjne o pracy mojej kociej grupy pomogą mi w gromadzeniu karmy, wsparcia czy też pozyskiwaniu darczyńców, sponsorów i wolontariuszy. Kompletnie błędne okazało się to założenie. Na szczęście jestem osobą, która umie krytycznie ocenić własne decyzje, zweryfikować je i co jest niezwykle rzadkie, szczególnie u prezesów i szefów, przyznać się do błędu.
 
Pewnego dnia siedziałam w salonie otoczona kotami, udzielałam wywiadu dla lokalnej stacji tv,  była wtedy mroźna zima, zbliżała się Gwiazdka, dziennikarka zadała mi pytanie:
- O czym marzy szefowa Fundacji? 
- O inkubatorze - wypaliłam jednym tchem.
Popatrzyli na mnie, na siebie, zdumieni oboje, ona i operator, potem wybuchnęli śmiechem...
Ty to zawsze masz potrzeby z górnej półki, dziewczyno, opamiętaj się, zejdź na ziemię, zacznij myśleć realnie, inkubator!!! Długo jeszcze nie mogli ochłonąć z wrażenia. 
A ja wiedziałam, że to urządzenie to ratunek dla malunich kociaków, które pozbawione zostały matek; to koniec dramatycznych telefonów od Marty, która, płacząc, pyta, gdzie popełniła błąd, bo odeszło kolejne za Tęczowy Most...
 
Minęło kilka tygodni i spełniło się moje marzenie - przyjaciele kupili mi inkubator, obie z Martą znowu płakałyśmy, ale tym razem były to dobre łzy!
Upór, dążenie do celu, cholerna konsekwencja i na pozór kosmiczne, nierealne marzenia - to cechy, które najlepiej opisują mój charakter.
 
Kilka lat pracowałyśmy spokojnie, przyjmowałyśmy koty, leczyłyśmy z pozoru beznadziejne przypadki, starałam się, by fundacyjna apteka zapatrzona była nie tylko w podstawowe leki; nawet drogie, ale ratujące życie także były w naszym posiadaniu, stały na półce i czekały na kryzysową sytuację.
Ale życie jak zwykle lubi nas zaskakiwać.
W Polsce przestano produkować lek ratujący życie kotom zaatakowanym wirusem panleukopenii.
Każdy kociarz zna to złowieszcze słowo!
Panleukopenia znaczy śmierć, chyba że kotu się zaaplikuje Feliserin.
Zapas, który zgromadziłam, szybko się kończył. Kiedy w lodówce zostały ostatnie dwie ampułki, świadoma bezradności i faktu, że nie wiem, jakie kociaki trafią do naszych domów wiosną, podjęłam temat, skoro produkują ten lek w innych krajach, musi być sposób, by go zdobyć.
 
No i w ubiegłą niedzielę po raz kolejny płakałam ze szczęścia, tym razem trzymałam na kolanach niewielki pakunek, a w nim ukryte w lodzie trzy opakowania cudownego leku.
Mam go wreszcie! Dojechał! Dzięki wspaniałym ludziom o wielkich sercach mogłam kupić dla mnie bezcenną szczepionkę. Teraz spokojna już mogę czekać na wszystkie wiosenne atrakcje, na niespodzianki, jakie zechce zafundować mi życie.
Mam Feliserin i to jest najważniejsze!!!
30 ampułek bezpiecznie stoi na półce w mojej lodówce, w szufladzie zamrażarki leżą strzykawki z roferonem. Domownicy są przyzwyczajeni do takiej sytuacji, mają ogromnie dużo wyrozumiałości do mojej pasji...
 
Wpis: 31.01.2016