Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Był sobie Pituś


Nie tak dawno w centrum Łodzi na jednym z podwórek żyła sobie kotka. Miała budę, opiekuna, pełną miskę. Przychodził do niej kocur w zaloty. Wiadomo, każdy pragnie miłości, nieważne czy to jest człowiek, zwierzę, czy motyl.
Niebawem pojawiły się na świecie małe kociaki. Było ich pięć, cztery panny i jeden kocurek - najmniejszy z miotu, chory bardzo, biedny. Zjawił się człowiek. Miał na imię Maciek i zabrał je do Izy - Kociej mamy.
Kociaki wyrosły, matka i siostry znalazły nowe domy. Czekał na adopcję już tylko kocurek. Był śliczny, puchaty, z dłuższą sierścią, biały w czarne łaty, miał ujmujące, mądre oczy... I na tym koniec dobrych wieści. Malec chorował na ostrą robaczycę, padaczkę, paraliż, był w dodatki kocim karzełkiem - takie śmieszne pół kota. U Izy zaczęła się walka o życie kocurka, małego cudaka. Wiadomo, nie może wiać nudą i stagnacją w Kociej Mamie. 
 
Kiedy kocię przestało chodzić na tylnych łapkach, łepek zaczął mu się dziwnie kiwać, jakby szyja była dwa razy za długa i nie mogła utrzymać jego ciężaru, weterynarze rozłożyli ręce ręce tłumacząc, że jest to leczenie z cyklu: próbować można licząc skrycie na cud. W skali od 1 do 100 punktów, na sukces dawali mniej niż 20.
Zaprzyjaźnieni weterynarze debatowali nad tym niecodziennym przypadkiem. Jeden chciał uśpić, drugi milczał - może bał albo nie umiał podjąć decyzji. Iza zaś się uparła dziwnie, tłumaczyła, że rozważała wszelkie za i przeciw, ale coś ją wstrzymuje od wydania zgody na eutanazję, wbrew logice, medycynie. Dziewczyny kiwały głowami milcząc. Nie naciskały na decyzję, znały upór Szefowej i stan kiedy mówi: wiem, że rozsądnie byłoby zachować się zgodnie z tym co sugerują lekarze, ja jednak mam przeczucie... To zazwyczaj był koniec dyskusji, bo intuicja czy też szósty zmysł jeszcze nigdy jej nie zawiódł!
 
W dodatku znalazł się lekarz, Aleksander, który powiedział:
- Nie płacz, zawsze zdążysz kota uśpić, nie musisz się spieszyć.
I poszedł myśleć jak ustawić terapię. Tak więc wyrok zawieszono, kot dostał na imię Pituś bo był tak maleńki - najpierw miał mieć Piotruś Pan jak w bajce, ale co to za bohater, który wypada z kuwety podczas toalety? Trzeba mu myć non stop pupsko, bo się brudzi, moczy podczas ataków padaczki, nie nadaje się na gwiazdę czy idola. Wzbudza litość i żałość. 
 
Na argument, że jest nie adoptowalny i tylko generuje koszty wydatków fundacyjnych, Szefowa podjęła decyzję, że sama podpiszę umowę:
- Od dziś to jest mój kot, będzie piąty. Nie mam odwagi go uśpić, poniosę koszty rehabilitacji, w sumie to mąż go przyniósł do Fundacji.
 
I jak to bywa z Izą, nic nie może być proste. Zaczęła się batalia o życie kota - masaże, naświetlania laserowe, noszenie po schodach - bo łapki były za krótkie, spanie z kuwetą przy łóżku - co tam astma i uczulenie na pylenie żwiru.
 
Kot rósł, zabiegi wzmacniały jego mięśnie, nogi przypominały szczudła, stąpał na nich jakby z wysiłkiem, chybotał się, przewracał.
Iza mówiła:
-Pituś skup się! Chodzisz! Niech tak myśli głowa.
I kocurek, jakby rozumiejąc, prostował dumnie puchaty łepuś, podnosił wątłe ciałko i ruszał na obchód podwórka. Żył, rozwijał się, mężniał.
 
Patrzący na niego ludzie reagowali różnie: jedni płakali z podziwu dla woli życia, inni z żalu jaki jest biedny, zdarzały się stwierdzenia i pytania w stylu:
- Jak pani może patrzeć na jego mękę? To jest nieludzkie! Powinno się go uśpić! Gdzie pani ma serce! Bawi się pani kocim nieszczęściem!
A ja odpowiadałam zawsze:
- Ludzie też się rodzą kalecy, uśmiercacie ich wtedy? Nie dajecie szansy? Z nim jest tak samo: je, bawi się, wygrzewa się na słonku, korzysta z kuwety, a że czasem straci równowagę i się przewróci? Ludzie też się potykają!
 
- Ile on pożyje? - też padały takie pytania.
- A skąd ja mogę wiedzieć? To jest cudak, nie ma takich istot więcej! Może żyć rok, a może kilka lat. Nie wiem ile ma zapisane w kocich gwiazdach!

Minął rok, jeden, drugi... Żyliśmy sobie razem.
Kociak miał dwie matki: mnie i Izę Górską - wyjątkową wolontariuszkę. Kiedy ja wyjeżdżałam na wakacje, Pituś wędrował do Izy na kolonie. Opiekowałysię nim też Paulina, Sabina... Nie było osoby, która by nie uległa czarowi kalekiego kota.
Kto tylko go poznał, kochał od razu. Był wyjątkowym kotem w niezwykłej Fundacji, która z oddaniem i pasją walczy o koty kalekie i ułomne, te z cyklu "trudne adopcje", a Pituś stał się symbolem, znakiem firmowym FKM.
 
Lata biegły nam razem. Nauczyliśmy się żyć z jego ograniczeniami. Kiedy wyjeżdżało auto na podwórko, cała rodzina patrzyła gdzie jest Pitula, czy nie wejdzie pod koła, bo nie zdąży uciec... Koty też się nim opiekowały. Podczas zabawy te sprawne, wybiegane, szybkie, dawały mu fory, żeby to on złapał myszkę. I ludzie i zwierzęta jakby wiedziały, że jest to wyjątkowa istota, taka życiowa niespodzianka, prezent dla wszystkich.
 
Pituś był radością, ale także miał swój charakter. Był niezależny, dumny, miał swoje zdanie, płaszczyznę wolności mimo ułomności. Umiał pokazać uczucia, humory, potrzeby. Był normalnym kotem pod każdym względem.
Pracował dla Fundacji, brał udział w lekcjach edukacyjnych, znały go setki ludzi w Łodzi, Piotrkowie, w Krakowie w całej Polsce dzięki programom w telewizji.
Był symbolem tolerancji, prawa do odmienności.
Padało imię Pituś i każdy miał w głowie jedno: chory, kaleki ale nie znaczy, że gorszy.
Zmienił swoją kocim istnieniem niejednego człowieka, jego emaptię, wrażliwość, postrzeganie choroby. Pokazał ile radości można wynieść z bycia z kotem kalekim.
Jeden Pituś, a ile pracy wykonał mimo woli swoim zaistnieniem!
 
Umarł, ale zawsze będzie żyła pamięć o Nim. To nie jest frazes!
Kiedy minął czas bólu, łez, rozpaczy... Przyszły dni na wspomnienia.
Są różne, niektóre zabawne i miłe, inne humorystyczne, bywają i smutne, ale zawsze wywołują uśmiech na twarzy, bo był sobie taki Pituś!
 
Zawsze powtarzam, w życiu nic się nie dzieje przez przypadek. Poznajemy ludzi, mamy różne doświadczenia jedne nas rozwijają, dają energię i moc, rozbudzają marzenia, pragnienia, inne ranią, pokazują, jak mały może być człowiek w swojej złości, ale tak wygląda prawdziwe życie - od nas zależy co weźmiemy z bagażu doświadczeń dla siebie, jaką drogą pójdziemy.
Zawsze mamy wybór, to nasza siła. Możemy utknąć w gąszczu kłamstwa, małości, byle jakości, a możemy też jak Pituś, mimo wszystko unieść głowę i iść dumnie. Pitula miał farta, trafił na Izę, a ta miała przeczucie... I przewrócili razem kocią rzeczywistość, złamali schematy, obalili mity. Takich rzeczy nie da się zaplanować, ułożyć... Emocje mają swoje prawa i są nieprzewidywalne. 
W życiu często napotykamy tysiące pomocnych dłoni. Odpychamy je, bo czasem trudno nam uwierzyć, że są jeszcze ludzie dobrzy. Miało być o Pitusiu, a zeszło na tematy egzystencjalne...
Bo Pituś tylko na pozór był kotem... To była osobowość, zjawisko... Lekcja pokory i miłości... Symbol...
 
Wpis:  22.08.2013