Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Był sobie kotek

 

Historia typowa dla mego życia. Jedna z wielu, wręcz klasyczna.

Przestałam się już dziwić tym niecodziennym przypadkom jakie przy okazji funduje mi życie.

W okolicy gdzie mieszkam nie ma bezdomności, mieszkańcy wiedzą, że zawsze mogą liczyć na moją pomoc, adopcyjną i zabiegową. Bieda panuje wokół, więc tym bardziej cieszę się, że ludzie mi ufają i przygarniają kotne kotki, małe porzucone smarki, bo liczą na pomoc i wsparcie fundacji. Nie zawodzę ich nadziei. Zawsze pomagam w adopcji a matki poddaję sterylizacji. Taka postawa owocuje, oprócz zaufania mają odwagę schylać się po wyrzucone futra. Dla mnie jest to układ rewelacyjny. Mam mniej pracy a jednocześnie pełną kontrolę nad kotami jakie pojawiają się w najbliższej okolicy.

 

Już dawno nie błąkała się bezdomna kotka, nie było porzuconego malucha, systematyczna praca daje dobre wyniki, z biegiem czasu panuje się nad populacją kotów.

Tradycją Kociej Mamy jest dobre planowanie działań, cenię czas poświęcany przez wolontariuszki na potrzeby fundacji, stąd słynne powiedzenie po drodze i przy okazji. Tym razem było tak samo. Umówiona na adopcję kotki Śrutówki, sprawdziłam okolicę i naszykowałam wyprawki dla domów tymczasowych, które funkcjonują w pobliżu.

 

Byłam jeszcze na spotkaniu, kiedy Dorota będąc w siedzibie by załadować auto, zauważyła w krzakach nieopodal małego, czarno-białego, brudnego kotka.

Tam koło Ciebie malec jakiś się plącze! – powiedziała.

Dlaczego nie złapałaś? – to jedyne i słuszne pytanie jakie mogło paść z ust szefowej fundacji - Dorotka ja jeszcze tu moment pobędę a Ty wracaj i łap małego, Ty gapo jedna!!

Dziewczyna przyjęła reprymendę bez żalu, no faktycznie nie pomyślałam, są przecież telefony!!! Się dzwoni!!- jeszcze się złoszczę.

Dorota wróciła, ale kociaka nie było. Przykro mi, zachowałam się niedorzecznie, tłumaczy mi się zmieszana i zawstydzona.

Nie szkodzi, już przestań! Dzieci jak znajdą to mi przyniosą. Popatrzyła na mnie zdziwiona moją reakcją, nie takiej się raczej spodziewała.

Pojechałyśmy na adopcję.

Będąc na kolejnym spotkaniu otrzymałam wiadomość; Dzieci przyszły z małym kotkiem co mam zrobić? Jak to co? Co za pytanie! Jaki jest? Czarno-biały, brudny ? Tak a skąd wiesz?Czekałam na niego! Daj mu jeść, jak wrócę to się nim zajmę, obejrzę, podam leki.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Sądzę, że mimo upływu lat, mój mąż  nadal nie rozumie połowy rzeczy jakie się wokół mnie dzieją. A już tym bardziej nie opuszcza go permanentny szok, ilekroć zastanawia się nad więzią łączącą mnie z kotami. W sumie sama nie umiem powiedzieć dlaczego akurat mnie trafiają się takie atrakcje.

Dorota od razu poznała maluszka, zdumiona, obrotem sytuacji, pamiętała bowiem moje słowa.

 

Kociak ma początki kociego kataru, całe 6 tygodni i jest jak na bezdomnego bardzo pro ludzki. Z powodu lekkiego przeziębienia nie może liczyć na towarzystwo, dla dobra innych smarków musi pozostać w tymczasowej izolacji.

Teraz nabiera sił i zdrowieje w moim kocim przedszkolu. Na imię otrzymał Bobek i niebawem założę mu  książeczkę zdrowia i trafi do jakiegoś fajnego domu.

 

Wpis: 10.5.2015