Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Bo życie składa się z absurdów


Są dwie formy bycia społecznikiem. Jedna to ta, kiedy łączy się pracę z pasją, do tego dochodzi łatwość przekazywania myśli, określania zadań, prowadzenia grupy i jeszcze ma się z tego określone profity - czyli sytuacja jak z bajeczki. Robi się w życiu to, co sprawia nam przyjemność, a przy okazji otrzymuje pensję, ma ochronę medyczną i wszelką opiekę jaką gwarantuje pracodawca. 
Na takich zasadach często działają rozmaite stowarzyszenia, fundacje, przytuliska, ośrodki przyjmujące bezdomne zwierzaki. Z jednej strony mają łatwiejsze działanie, bo funkcjonują w oparciu o określony budżet, podpisane umowy z miastem, gminą bądź określonym urzędem. Ich praca jest jasno sprecyzowana - zakres obowiązków, przywileje, prawa. Tak jak pensję, mają i prawo do odpoczynku oraz wszystkie przywileje wynikające z kodeksu pracy. Poza tym mają jeszcze jedną komfortową sytuację - to nie oni martwią się o rachunki wynikające z działalności na rzecz zwierząt, nie opłacają aut jeżdżących na interwencję, nie zakupują karmy ani leków, nie martwią się gdzie ulokować zwierzęta, bo tymi problemami zajmuje się właściciel schroniska bądź ośrodka opiekuńczego.
Ratują zwierzaki, udzielają pomocy wypadkowym, zdejmują koty z drzew, odbierają te, nad którymi znęcali się właściciele, piętnują zło, mają ogrom pracy papierkowej, bo wiadomo jakie są w naszym kraju procedury, jak rozwinięta do absurdu została wszelka biurokracja. Są znani i medialni, bo trudno im zachować anonimowość, kiedy pojawiają się w sądzie albo są głównymi oskarżycielami w procesach dotyczących pokrzywdzonych zwierząt, media z dużym zainteresowaniem śledzą wszelkie te sprawy.

Jest i inna grupa ludzi działających społecznie, ci niestety należą do bardzo elitarnej grupy, oni nie mieli wpływu na swe zachowanie, zwyczajnie inni się urodzili i tak już im zostało.
Są dzieci, które już w przedszkolu mają większą empatię od innych, jeśli jest się uważnym spostrzegawczym obserwatorem z pewnych zachowań można wysnuć całkiem interesujące wnioski i opinie. 
Znam chłopca, który w żłobku cechuje się niebywałą empatią, z uwagi na rozwój intelektualny został nominowany do grupy starszej. Jednak nie ucieszył go ten awans, bo jego najlepszy przyjaciel nie otrzymał podobnej szansy, chłopiec bez żalu zrezygnował z możliwości bycia starszakiem i wszelkich profitów wynikających z tego awansu. Nie skusiły go nowe zabawki, starsi koledzy, wizja innych zajęć, prosił by mógł wrócić do poprzedniej grupy.
Znam też dziewczynę, która od samego początku swego życia skupiła wokół siebie ludzi. Nie była jakaś wyjątkowa czy wybitna, raczej szara myszka, ani ładna ani brzydka, ale z głową zawsze pełną pomysłów. Wesoła, koleżeńska, troszcząca się o innych, jakoś tak samo się działo, że nie raniąc nikogo umiała oddać swoje śniadanie, bo widziała rzeczy, które dla innych były nieuchwytne, tak było od przedszkola. Potem zaczęła się szkoła i dziewczynka od razu wiodła prym w grupie jako przewodnicząca klasowa, potem nazwano tą funkcję gospodynią klasy, a kiedy powstała Kocia Mama - stała się jej szefową. 
 
Jaka jest konkluzja? Są ludzie, którzy mają w sobie ten dar, że umieją pokazać drogę innym, nie robią tego dla pieniędzy, dla sławy, dla kariery. Uważam, że  nie jestem żadnym wyjątkiem, że zwyczajnie mam szczęście, bo moje pasje i miłości przyciągają podobnie empatyczne kobiety i dziewczyny. 
My nie działamy dla pensji.
Każda trafiła do mnie inną drogą, różne były powody i przyczyny, niektóre nawet z góry uprzedzały, że przyszły tu na chwilkę, a jednak są, zostały!
Rodzą dzieci, bronią dyplomy, kształcą się, rozwijają i dalej niosą to cenne światło bezinteresownej społeczności będąc solą oku dla innych. Kompletnie nie rozumiem postawy tych ludzi, nie umiem przejść obojętnie nad ich zazdrością.
Rozumiem doskonale, że wzbudzam złość. Mam świadomość jak los był dla mnie łaskawy, mało, że nie modelowałam profilu Kociej Mamy, nie przeprowadzałam żadnej personalnej weryfikacji, dając szansę każdej osobie na bycie wolontariuszem, to jeszcze wyrósł z niej taki kombajn. 
 
Kiedy czytam te bzdury, które piszą recenzenci naszej pracy, to zawsze żal mi tych złośliwych kobiet. Zastanawiam się czy to możliwe, aby one faktycznie były tak głupie? Z czego one czynią zarzuty? Że prosimy o wparcie na rzecz organizacji podczas adopcji? A schronisko czy inne formacje to - pytam się grzecznie - oddają zwierzaki tylko z uśmiechem?
Oni mają dotację, ja fundusze muszę zgromadzić sama, taka jest prawda. Kociak do nowego domu jedzie odrobaczony, jeśli jest wiekowo kwalifikujący zaszczepiony, zabezpieczony przed rozmnażaniem. Nie ma mowy o chorobach skóry czy też jakiś insektach. Manną z nieba nie płacę za kociaki, które cała Łódź mi zgłasza, nie oświadczam: "Fundacja Kocia Mama w sezonie letnim ma wakacje nie przyjmuje kociaków, a zimą jedziemy na sanki i narty, niech się inni zajmą rozwiązywaniem bezdomności na terenie miasta i okolic"!
 
My musimy uważać na każde słowo, jakie zostanie użyte w artykule, każdy pretekst jest dobry, by z zawiści rozpętać nagonkę na mnie i całą Fundację. Innym wybacza się każdą głupotę i niekompetencję, a do nas o wszystko zgłasza pretensje. To już się zrobiło chore zachowanie. Uważam, że trzeba to niektórym osobom uprzytomnić, że tak naprawdę to ani ja ani moje wolontariuszki nic nie musimy robić, szczególnie pod presją tłumu.
Mam prawo pisać prawdę. Jeśli spotykam się z odmową podjęcia interwencji czy też udzielenia pomocy dla zgłaszanego przez nas zwierzaka, nie traktuję tej decyzji jako osobistej urazy czy też złośliwości. Rozumiem doskonale, że w życiu nie zawsze jesteśmy w stanie zadowolić wszystkich jak i podjąć wszystkie zgłoszenia.
Kocia Mama również ma swoje ograniczenia i mimo dużej ilości domów tymczasowych także niekiedy odmawia przyjęcia pod swe skrzydła kotów. Jest to sytuacja normalna, bo aby efektywnie działać, nie może być stanu zakocenia. Są procedury, które trzeba zachować, by funkcjonować właściwie nie narażając się na epidemie bądź niepotrzebne sensacje wynikające zawsze z łączenia miotów.
Sądzę, że właściwe byłoby racjonalne i bezstronne ocenianie pracy fundacji, nie przez pryzmat zazdrości, a zwyczajnie z ludzką uczciwością i wiedzą, że wolontariat to nie etat, na który przychodzi się codziennie z różnym emocjonalnym nastawieniem. My nie zostawiamy swoich podopiecznych na noc w klatkach, nie zamykamy drzwi po 8 godzinach jak szuflady w biurku. Kociaki są częścią naszego domu, życia, towarzyszą nam podczas Świąt i rodzinnych imprez. Zastrzyki jeśli jest taka potrzeba, atrakcje o 4 rano, bo maluchy już się wyspały, codzienna obsługa z nimi związana jest także wkomponowana w rytuał dnia, warto by jedna z drugą życzliwa osoba udzielająca nam rad, jak działać, raczyła o tym pamiętać. 

Najbardziej bawią mnie zarzuty, że dziewczyny z Kociej Mamy są obecne na jarmarkach i festynach, że produkują kocie gadżety, które potem sprzedają uzyskując fundusze na jedzenie dla kotów, to jest faktycznie ciężki zarzut! Powinnyśmy się wstydzić wszystkie, tak bez sensu marnujemy swój czas wolny, pilnując w niedzielę kociego stoiska zamiast sączyć jakieś piwko na towarzyskim grillu. Faktycznie czy coś z nami nie jest w porządku? Czy komuś zwyczajnie brakuje zdrowego rozsądku, by takie czynić komentarze?
 
Jest jeszcze jedna grupa "lubisów" Kociej Mamy. Nie widzi statystyk adoptowanych kotów ani tych zoperowanych, natomiast bardzo wnikliwie śledzi życie kulturalne jakie się toczy wokół Fundacji czyli pikniki, akcje i kampanie społeczne oraz nasze coroczne sesje i gale jublieuszowe. I znowu za złe nam mają, a już mnie, szefowej, szczególnie, że Kocia Mama nie składa się z jakiś nawiedzonych oszołomek, że tworzą ją kobiety interesujące, eleganckie w niczym nie przypominające zaniedbanych dziwaczek z kołtunem we włosach i kotem siedzącym na plecach. Boże, widzisz wszystko i nie grzmisz - czasem chce  się zapytać. Kiedy wreszcie to niby światłe kocie społeczeństwo uwolni się od skostniałych, przeżytych stereotypów?

Nie epatujemy jakie jesteśmy wyjątkowe, robimy tylko to do czego się same zadeklarowałyśmy, a że przy okazji zdarzyło się, że za rozmaite płaszczyzny odpowiedzialne są bardzo solidne dziewczyny, to raczej jest powód do mojej dumy, nie zmartwienia. Kiedy praca, nawet najtrudniejsza, sprawia satysfakcję, bo czuje się jej  wagę, wymiar i efekt, a przy tym ogromną aprobatę i szacunek kociej społeczności, takie są właśnie rezultaty, których potem zazdroszczą malkontenci, ci, którzy nic nie robią, ale zawsze wszystko wiedzą lepiej!
Współczuję tym wszystkim o małych sercach, którzy tak mocno liczą na każde najmniejsze nasze potknięcie, zapominają bowiem oni o jednym, najważniejszym: przecież źle życzą tym, które to wszystko robią z myślą o kotach, które według ich słów też są dla nich najważniejsze. Absurd? Paradoks? Paranoja? Jeśli nie, to jak to zjawisko inaczej zdefiniować? 
 
Wpis: 24.07.2015