Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Bo mnie się nie da oszukać


Kilka tygodni temu moi znajomi mieszkający gdzieś tam pod Łodzią napisali wiadomość: "Halo Iza, ktoś podrzucił pod bramę dwa oswojone kociaki." Znajomi mają swoich kotów stado, jakieś zwierzaki gospodarskie, konie i psy, które niestety kompletnie przestały tolerować małe koty. Odezwali się do mnie, bo wiedzą o Fundacji. Znamy się od dawna, czasem wspieram ich karmą. Nie dopytywałam o szczegóły naiwnie przyjmując za prawdziwą usłyszaną opowieść. Nie mam zresztą powodu by wątpić w słowa życzliwych mi ludzi.
 
Umówiłam termin przyjęcia smarków i niebawem przyjechały do mnie dwa cudne, rozmruczane kocie aniołki. Dostały na imię Granat i Banan. Agnieszka jak zwykle zrobiła im piękne zdjęcia, napisałam anons adopcyjny. Nie przewidywałam problemów ze znalezieniem dla nich domów, bo mało, że były wyjątkowo miłe, to jeszcze umaszczone bardzo nietypowo. Jeden był klasycznie bury, ale beżowy o wyrazistych czekoladowych pręgach, drugi beżowy w ciemne taby w śmiesznych białych skarpetkach. Jak na warunki wiejskie były zbyt miłe, ufne, łagodne i kochające ludzi. Przez moment zaświtało mi w głowie, że te kociaki raczej nie są urodzone w stodole czy oborze...
 
Zamieszkały na moment w Gabinecie Filemon. Ania obserwowała ich zachowanie, bo jakoś dziwnie miały problemy z apetytem, nie chciały jeść suchej karmy. Po latach pracy  intuicyjnie składamy sygnały, jakie rejestruje nasz mózg, kiedy analizujemy zachowanie przyjmowanych tymczasów.
Granat był w doskonałej formie i szybko znalazł kochający dom. Banan też ma osobę, która na niego czeka, ale z ostrożności lekarskiej adopcja została odłożona, by nie fundować niepotrzebnych emocji opiekunom w nowym domu.
 
Jesień dobiega końca, zgłoszeń bezdomnych kociaków też mamy mniej. Jednak praca fundacyjna nie zwalnia tempa. Zbliża się czas statystyk, Święta i KotoMania - jest co robić.
Jednak czasem zaglądam na poczty fundacyjne, żeby mieć wgląd w najważniejsze sprawy, z jakimi zwracają się do Fundacji kociarze.
Pewnego dnia czytam: "Proszę mi powiedzieć jak czują się Banan i Grant... U mnie miały na imię Wenus i Tygrysek. Bardzo za nimi tęsknię."
Popatrzyłam na profil pytającej - toż to jakieś dziecko, pewnie ma fantazję...
 
Kolejny dzień biegiem: edukacja w Szadku, wieczorem nadrabianie domowych i nie tylko zaległości, jeszcze jeden tydzień gęsto, a potem wszystkie odpoczną, zaczniemy chłonąć atmosferę świąteczną.
Znowu przeglądałam nowości na poczcie, ależ uparte jest to dziecko, dopytuje o Granata i Banana. Coś mnie tchnęło, więc zadałam jej proste pytanie: "Jak to się stało, że koty trafiły do Kociej Mamy?"
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. W jej liście zbyt dużo było uczuć, które świadczyły, że pisze prawdę.
 Wzięłam telefon, wykręciłam numer: "Halo, co Wam mówi nazwisko...?" 
- To jakaś niedowarzona smarkula, opowiada bzdury, co ona chce od Ciebie? - usłyszałam po początkowym zmieszaniu.
- Nic szczególnego, powiedziała mi prawdę, dzieci mają to do siebie, a to wyjątkowo wrażliwa dziewczynka... Dlaczego mnie okłamaliście, że nie znacie osoby, która kociaki oddała? Przecież i tak bym je przyjęła, a tak jest mi z tą wiedzą średnio...
 
Zrobiło mi się przykro. Dlaczego mnie los nie oszczędza, nie pozwala żyć w słodkiej nieświadomości, wierzyć bezgranicznie w zasłyszane słowa? Tylko zawsze funduje bolesną czasem prawdę. 
Przecież ja nie zapominam tych sytuacji, bolesnych zdarzeń, mimo że do nich nie wracam, tkwią głęboko i są bagażem, który oddałabym chętnie.
Ale także dzięki nim dawno przestałam być naiwna. Szybciej potrafię podjąć radykalną decyzję, odrzucić emocje i być niekiedy nawet bardzo bezwzględną. 
 
Wpis: 16.12.2015