Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Bo ludzie rozumu nas uczą


Po raz kolejny spotykam się z przykrą dla mnie sytuacją, która niestety, wbrew mojej woli, skłoniła mnie do podjęcia decyzji, która moim zdaniem niepotrzebnie dołoży pracy biurokratycznej w tym tak dziwnym wolontariacie.
 
Wszyscy wiedzą, jakie są najważniejsze dwie przesłanki pracy FKM - troskliwa opieka nad każdym życiem, nawet tym najmniejszym najsłabszym oraz łączenie sił w ratowaniu kotów kalekich, powypadkowych, skrzywdzonych przez los bądź człowieka. Te dwa, niezmienne od zawsze przykazania rządzą Fundacją, nadają ton działania ale i stanowią jej największy sens. Koty kalekie chronimy wyjątkowo, tak samo jak małe ledwo co urodzone oseski. Ludzie po latach pracy zrozumieli ideę, jaka przyświeca naszej pracy, przestali mówić wzruszając ramionami "to tylko kot"!
To dzięki naszym staraniom, uporowi, wytrwałości zmieniło się postrzeganie roli kota bezdomnego nie tylko w naturalnym środowisku. Dzięki pracy wolontariuszek z ludźmi zamieszkującymi wsie i tam kot przestał być sprowadzony tylko do roli łapania myszy, to zasługa Marty, Wioli, Justyny, Karoliny, Jaśminy i Martyny.
Dziewczyny z oddaniem godnym uznania, wyrywały śmierci urodzone maluchy, pilnowały, by szczęśliwie dorosły i miały szansę na adopcję.
Inną bajką są koty wymagające skomplikowanych zabiegów chirurgicznych, to kolejna dziedzina, gdzie zawsze opiekun może liczyć na wsparcie Kociej Mamy.

Jednak są ludzie, którzy nie rozumieją naszego zachowania. Właśnie przez tych roszczeniowych arogantów zmuszona jestem do weryfikacji i zmiany dotychczasowego postępowania.
Mam świadomość, że kiedy przypadkowo osoba znajduje pokrzywdzonego kota, jej naturalnym odruchem jest prośba skierowana do Fundacji o pomoc w leczeniu, rehabilitacji, ewentualnej adopcji. Jest to zachowanie słuszne i prawidłowe. Generalnie nigdy nie odmawiałam finansowania zabiegów, a szczegóły ustalone na początku wspólnego działania były zawsze takie same: wyznaczałam lecznicę prowadzącą, a konsultacje odnośnie postępowania, wykonywanych badań czy podawanych leków zostawiałam w gestii wolontariuszki nadzorującej interwencję. Moja rola sprowadzała się wyłącznie do zabiegania o fundusze, jednak zawsze podkreślałam, że wszelkie zobowiązania finansowe, jakie z racji operacji będą doliczane do rachunku, muszą być bezwzględnie konsultowane z FKM. 
Nie zawsze pomysły opiekunów mają racjonalne odniesienie, dlatego decyzyjność o podjęciu specjalistycznych badań, zawsze należy do mnie. Z tym faktem niestety muszą pogodzić się wszyscy. Ja płacę rachunki, jestem odpowiedzialna za stabilność firmy, dlatego w przypadku finansów Fundacji nie ma żadnych wyjątków czy odstępstw.

Kiedy zimą pewna pani zadzwoniła prosząc o pomoc w operacji łapki malutkiego kociaka z działek, nie odmówiłam.
Malec dostał na imię Bobo i został objęty opieką Lecznicy Żyrafa. Nie mam lepszych chirurgów kostnych od Magdy i Wojtka. Ania wypożyczyła sprzęt niezbędny podczas rehabilitacji, kennel i kontener, by kociaka w komfortowych warunkach wozić na konsultacje. I tak mijały miesiące.
Na początku nawet wpłynęły jakieś pieniądze na konto FKM w ramach wsparcia, potem niby wrzucony został jakiś datek do puszki stojącej w lecznicy. Piszę niby, bo kwota o jakiej wspominają opiekunowie kota nie odliczyła mi się w raportach lecznicowych... Taki mały szczegół...
Kilka razy dzwoniłam do dziewczyny, która tymczasowo zajmowała się maluchem. Na początku nawet przysyłała maile na skrzynkę Fundacji, jakieś zdjęcia... Potem, w miarę jak kociak świetnie się regenerował po kolejnych zabiegach, kontakt był coraz bardziej utrudniony. Nikt już nie odbierał ode mnie telefonu, otrzymywałam smsy, a w końcu i ich zabrakło. O tym, że kocię nadal jest pod opieką FKM orientowałam się, kiedy wciąż otrzymywałam faktury za leczenie.
 
Mijały tygodnie, Magda mnie informowała jakie postępy czyni malec, jakie są obawy i niepokoje lekarzy, co ich martwi, a co daje nadzieję. Takie typowe rozterki, kiedy opieka medyczna dotyczy rosnącego dopiero kociaka od początku swej drogi skazanego na bolesne i przykre zabiegi, które są konieczne, by ratować mu życie.
 
Pewnego dnia dowiedziałam się kompletnie przypadkowo, że kociak został oddany do adopcji! Padły z mojej strony istotne pytania: Jak? Kiedy? Gdzie i komu? Jakie są dalsze ustalenia odnośnie potencjalnego leczenia? To kocię nigdy nie będzie w pełni sprawne, jego schorzenie - odwapnienie kości - może być przyczyną kolejnych złamań! To mała, słodka bomba zegarowa, czy jego opiekun jest dostatecznie poinformowany o kosztach jakie pojawiają się w przypadku takich operacji? Czy ma świadomość koniecznej diety i informacje, jakie atrakcje i zabawy należy z jego życia wyeliminować, by nie prowokować urazów? Na te pytania Magda niestety nie umiała mi dać odpowiedzi. Jej kontakt z opiekunami urwał się wraz z zakończeniem leczenia.
 
Byłam wściekła, zła, zniesmaczona. Odczekałam kilka dni, tak profilaktycznie, i zadzwoniłam, kiedy opuściły mnie nerwy.
- Ja jestem pani fundacją rozczarowany. - usłyszałam usłyszałam butną ripostę na moje żale - Nikt się nami nie opiekował, nie dzwonił, nie dopytywał o stan zdrowia kota. Pieniądze to nie wszystko proszę droga pani. 
Sarkazmu nawet nie starał się ukryć.
- Fajnie, bardzo dziękuję za zimny prysznic. - odrzekłam - Od dziś dzięki Panu, każdy opiekun będzie podpisywał umowę dotyczącą zasad na jakich FKM podejmie się opieki finansowej zgłaszanego kota. Fundacyjna prawniczka opracuje właściwy dokument. Dodam tylko, że ja także działam w Fundacji jako wolontariuszka, jestem aktywna zawodowo i mam nienormowany czas pracy, a decyzja o finansowaniu wszelkich operacji, leży w mojej gestii, zatem mając w świadomości ilość moich zajęć, brak czasu, termin spotkania dla podpisania umowy może przekreślić szansę kota na ratunek. Niekiedy o powodzeniu operacji decydują chwile, a wiadomo - procedury biurokratyczne paraliżują przeważnie szybkie akcje.
Po drugiej stronie telefonu zapadła cisza, zrozumiał ciężar moich słów, prawda i rzeczowa ocena sytuacji poraziły z ogromną siłą. Do tego trzeba wiedzieć, że ja nie rzucam słów na wiatr. 
 
Kiedy tylko zakończyłam rozmowę poprosiłam Magdę o sporządzenie stosownego dokumentu. Jeśli ludzie chcą mieć trudno, spełnię ich życzenie, ale nie zgodzę się więcej na takie traktowanie. 
 
Wpis: 3.07.2015