Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Bo kiedy się palcem pogrozi...

 

Kiedy zabierałam w ubiegłym roku małe, chore kocięta i prosiłam o złapanie kotki matki rodzącej chore dzieci na zabieg, najpierw usłyszałam słowa wdzięczności za okazaną pomoc, później obietnice, że oczywiście panowie dołożą wszelkich starań i dokończą rozpoczętą akcje czynienia porządków na działce nieopodal mojego miejsca zamieszkania. Mijały tygodnie, akcja sponsorowana przez Urząd Miasta dobiegła końca, rozpoczęła się druga, a panom non stop coś stało na przeszkodzie, ażeby wysterylizować ostatnią kotkę.

Mieszkające tam koty mają rewelacyjne warunki, w sumie cała działka i altanka jest do ich dyspozycji. Mają opiekę, karmę, są bezpieczne, tylko moim pragnieniem było ograniczenie ciągłego ich rozmnażania. I mówiłam jak do ściany!
Zero reakcji.
Któregoś dnia odmówiłam wspierania z karmą. Dość już, straciłam cierpliwość!!! Nie będę dalej patrzyła przez palce na ich zachowanie. Albo panowie zaczną być odpowiedzialni i złapią kotkę na sterylizację albo kończymy znajomość. Na tak postawione ultimatum oburzyli się obaj! Nikt nas nie będzie straszył ani szantażował! Też ma żądania ta Kocia Mama!
Kilka miesięcy była cisza. Ale ja nie zapomniałam o ostatniej kotce, na której załapanie brakło już entuzjazmu i zapału opiekującym się kotami panom. Zrobili dużo, na tyle ich zmotywowałam, że zabezpieczone zostały 3 kocury i 2 kotki, na ostatnią zabrakło woli działania. Cóż, idzie wiosna, natura ma swe prawa. Ciekawa jestem co panowie zrobią, jak im się kotka wykoci?
Nie minęło zbyt długo czasu, kiedy zadzwonił opiekun: pani Izo, tu Waldek z działek - przypomina się, a przecież ja znam jego numer telefonu. Ciekawe jaką ma dla mnie nowinę - myślę sobie i zaczynam się uśmiechać. Zastanawiam się ile małych się tym razem urodziło, ale dalej prowadzę rozmowę, udając naiwnie zdziwienie. Po co pan dzwoni? Co się stało?
- Wie pani... no nie wiem jak to powiedzieć - jąka się Waldek.
- Normalnie, jest pan dorosły, proszę odważnie, skoro już pan zajmuje mój czas! Nie ułatwiam mu komunikacji, bo jestem zła, że stało się jak przewidywałam. Kotka ma kolejne małe, a tyle usłyszałam zapewnień o jej złapaniu, zapomnieli jak z poprzedniej ósemki przekazanych mi kotów kilka umarło, bo tak były chore. Zmarnowali daną im szansę, a co gorsze, mam kolejne niechciane kocięta!
- Bardzo pięknie, ja mogę tłumaczyć swoje racje i prosić o konsekwentne działanie, a panowie bawią się jak niegrzeczne dzieci. Teraz naprawdę byłam zła!
- Pomoże nam pani? - wreszcie wydusił z siebie pytanie - urodziły się 4 małe, co mamy zrobić? Nikt ich nie zakopie, przecież to życie jest nowe - bierze mnie na uczucia pan Waldek. Dobrze wie, że to jedyna droga.
- Nie chcę z panem rozmawiać - pieklę się dalej - to jest nieodpowiedzialne zachowanie, mieliście szansę złapać matkę, prosiłam pół roku, teraz proszę dać mi spokój!
Ale przecież i ja i pan Waldek wiemy, że moja złość jest zawsze jak burza - przejdzie, zagrzmi, postraszy, ale na tym się kończy, zawsze pomogę, bo trzeba egzekwować swoje  wymagania, ale kotom nie można odmówić pomocy, więc jednym tchem mówię:
ostatni raz wam pomagam!!! Kociaki zabiorę jak będą miały 5 tygodni, tylko tym razem mają być łagodne. Matkę tego samego dnia zawozi pan na zabieg, inaczej nie wiem co wam zrobię! Wpisujemy w kalendarze termin: spotykamy się na działce 29 maja!
I pojechałam tego dnia z wizytą na działkę do Waldka. Słońce pięknie świeciło, kociaki czekały na mnie w koszyku - cztery śmieszne, łagodne smarki.
- Żyją dzięki pani, dziękujemy - mówią panowie wręczając mi czekoladki - przepraszamy za nasze zachowanie.
- No dobrze już łagodnieję, teraz łapiemy matkę!
- Dzisiaj? Może jutro, wszystko jednego dnia? Zabiera pani nam kocięta i jeszcze matkę dziś na zabieg... Patrzą błagalnie na mnie.
- Słucham? Jaka była umowa ? Nie zaczynajcie mnie denerwować!
Nastawiam klatkę łapkę i wracam do pracy. Kotka ma być dziś złapana, czekam na telefon, zabieram kociaki i wychodzę.
Panowie widocznie mój wykład wzięli sobie do serca, rozważyli wszelkie aspekty i po 2 godzinach zadzwonił telefon: meldujemy, że akcja zakończona, kotka się złapała! wreszcie oddycham z ulgą! Gratuluję, zaraz organizuję transport do lecznicy na zabieg! Brawo!

I tak jak o sznurku wszystko przebiegło pomyślnie. Rano pomogła mi Inga, potem kotkę zawiozła Paula, a odebrała po zabiegu Małgorzata i tak moja kobieca fundacja zmienia koci świat na lepszy. My musimy być czasem silniejsze, bardziej stanowcze, niekiedy tupnąć nogą, a czasem palcem pogrozić, żeby mniej było kociego nieszczęścia i tragedii.

 

Wpis: 30.05.2013