Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Bo jest tak ulica... niejedna w Łodzi

  • fot. Bogdan Rogulski
    fot. Bogdan Rogulski

 

Bo jest taka ulica w Łodzi, a na niej są podwórka, a ja mam taki defekt, że zawsze trafię na koty, chcę czy nie chcę.
Tego się nie da zaplanować, przewidzieć, to trzeba mieć we krwi. To nawet nie jest dziwna pasja, jakaś skaza, defekt - sama nie bardzo wiem jak to nazwać. Przecież według wszelkich zasad, jako szefowa znanej bądź co bądź Fundacji już nie powinnam biegać za kotami, powinnam siedzieć jak królowa i wydawać dyspozycje jak mają inni pracować, a jednak dzieje się inaczej!

Nadal uważnie słucham, gdzie są jakieś kocie skupiska, kiedy wolontariuszki mają problem w opanowaniu sytuacji albo trudność w komunikacji z mieszkańcami włączam się chętnie do działania. Umiem w kilka sekund ocenić stan faktyczny problemu i tak poprowadzić interwencję, żeby sytuację opanować, sprawić, by koty miały korzyść, a ludzie przy tym nie popadli w konflikty. Wiadomo to od lat - koty potrafią ludzi połączyć, ale także podzielić na długi czas, być przyczyną sporu czy waśni, ale przecież nie o takie zakończenie interwencji nam chodzi. Chcemy zostawić po sobie dobre wrażenie: miłych, kompetentnych, sprawnie działających kobiet, bo ja kocięta zabiorę, wysterylizuję dorosłe osobniki, a oni nadal będą obcować ze sobą.

Działanie na rzecz kotów ma ich łączyć, a nie być źródłem sąsiedzkich konfliktów, dlatego zawsze staram się łagodzić sytuację, nawet jeśli moje poglądy są inne, a napotkani ludzie trudni w nawiązaniu porozumienia, ale przecież nikt nam nie obiecywał, że nasze poczynania zawsze będą budziły zrozumienie.
Ta interwencja jest w zasadzie bardzo typowa, o kocim  problemie usłyszałam od wolontariuszki, której z kolei o zakoconym podwórku powiedziała osoba działająca w innej organizacji. Już przyzwyczaiłam się do faktu, iż ludzie szukają u nas pomocy, nawet jeśli są członkami innych prozwierzęcych formacji. Nie mają takich umiejętności w adopcji, tylu wolontariuszy, potrzebnego sprzętu i proza  życia - żeby działać trzeba mieć na to środki finansowe, stąd boją się przyjmować kociaki i dorosłe koty. My natomiast, w FKM, mamy ten komfort, że ludzie stoją w kolejce po nasze koty, a składa się na to wypracowany przez lata proces adopcyjny.
U nas zawsze informacja o charakterze kota pokrywa się ze stanem faktycznym. Nie opowiadamy dziwnych historii tylko po to, by szybciej wydać kota, nam się nie spieszy, czekamy tylko na dobry dom.
Więcej, procentuje pewna ważna postawa: koleżeńskość, przyjaźń i odpowiedzialność zbiorowa za wizerunek Fundacji czyli sposób, w jaki postępuje każda wolontariuszka, bo jeśli wymaga tego sytuacja, jedna wspiera drugą.
Kiedy Maryla mi doniosła, że w komórce są małe kociaki, szybko wysłałam ją na rekonesans.
Bilans oględzin:strach pomyśleć jak się te wszystkie kocice wykocą. Z relacji wynika, że jest pięć małych kociątek w miarę łagodnych mieszkających w komórce, dorosłych kotów ponad 12, z czego połowa to kotki w widocznej ciąży.
Opiekunki karmią je, ale na tym kończy się ich aktywność. W sumie trudno się dziwić, raczej należy podziwiać za determinację i serce.
Ustalamy plan akcji: najgrubszą kotkę Maryla postara się złapać już w niedzielę - tu pełen sukces, kotka pojechała na zabieg.
Resztę postaramy się odłowić w poniedziałek.
Umówiliśmy się na miejscu, Maryla już czekała kiedy przyjechałam ze sprzętem i Bogdanem - fotografem Fundacji. Jakby mało było atrakcji, rozpadał się deszcz, ale koty były głodne, więc bez problemu złapaliśmy 4 kotne kotki. Piątka maluchów trafiła do koszyka, a potem pojechała na przebadanie do lecznicy.
 
Cieszymy się wszyscy, że tak sprawnie wszystko przebiegło: ja, Maryla, robiący zdjęcia Bogdan, panie karmicielki, ale... no właśnie... Zawsze jest jakiś malkontent...
Podczas łapania kotów podszedł do mnie pan. - Kto wy jesteście? - pyta.
- Kocia Mama, zabieramy kocięta i odławiamy kocice na zbieg.
- O!!! dobrze, że panią spotykam! Pani Fundacja jest odpowiedzialna za stan zakocenia na tej posesji!
- Tak? - pytam zdziwiona - skąd taki wniosek?
- No ja pisałem maile, dzwoniłem, zgłaszałem problem od dwóch lat i nic, cisza, zero reakcji. Pani ma Fundację, ja nie, więc ktoś jest za te koty odpowiedzialny!!!
No tak! Fakt. Tylko mała uwaga - FKM to pełen wolontariat, tu nie ma pensji, więc nie ma także zleceń na cito. My pomagamy i owszem, ale podstawą pracy jest wspólne działanie.
 
Nie wiem czy pan coś zrozumiał z mojej wypowiedzi, ale nie miałam ochoty tym razem iść w jakieś spory i niepotrzebnie dyskutować, ważne dla nas są koty. Maryla odwróciła głowę z uśmiechem, Bogdan uniósł znacząco brwi, a ja uśmiechając się miło podziękowałam wszystkim obecnym za piękną współpracę - tak jest lepiej czasem postąpić! A pan? Cóż zapomniał, że mija się z prawdą, bo mieszka w tej kamienicy od roku, a ja od lat jestem pełna podziwu dla wyobraźni jaką może mieć człowiek. Co też ludzie potrafią opowiadać, a już szczególnie o naszej Fundacji. To jest druga strona popularności.
A rzeczywiście jest tak, że o tym podwórku wiemy od trzech dni i już działamy, bo taka jest potrzeba.
Ale skoro kocham koty i chcę im pomagać, nie reaguję na drobne niedomówienia, nawet bawią mnie takie sytuacje!
Najważniejszy jest efekt końcowy! To się liczy, a nie ludzka nadmierna fantazja albo raczej jej brak.
Wszystko przebiegło bardzo sprawnie, Maryla spędziła cały dzień pod hasłem: robimy porządki na Przędzalnianej.
Zaangażowałyśmy także męża Magdy, żeby pomógł w transporcie kocic z lecznic i klatek dla nich, aby mogły pod czujnym okiem karmicielki spokojnie spędzić czas przeznaczony na rehabilitację i jakoś się udało solidarnie przeprowadzić trudne zadanie.
Jednak to jeszcze nie koniec porządków na tym podwórku.

Zostały nam jeszcze do złapania kocury i dwie kotki, to już tylko w sumie postawienie kropki na końcu zdania. To była udana interwencja! Kropka, koniec zadania!

Patrzę na moje wolontariuszki, one mają podobnie. Miłość do kotów nie łączy się z wiekiem, to jest pasja która daje nam radość, spełnienie, wywołuje uśmiech na twarzy, sprawia, że chce się żyć, że po udanej interwencji mimo zmęczenia, dostaje się skrzydeł, jest się radosnym, szczęśliwym.
Nie raz bywa, że Magda czy Emilka śmieją się jak małe dzieci, tańczą prawie z radości, bo udało im się uratować jakieś koty.
Maryla czy Danka w sumie powinny skupić się tylko na wnukach, jak inne babcie, a nie martwić się kotami.

Niedawno usłyszałam jak Krysia narzeka na swoje godziny pracy - przez nie nie mogę brać udziału w lekcjach edukacyjnych, ale samą siebie przeszła Paula, która się złości, bo córka znowu jest chora - co się dzieje z tym dzieckiem! Znowu muszę prosić o wolne z pracy w Fundacji!
Super postawa moich dziewczyn, bo żadna tak na prawdę nic nie zaniedbuje w swoim życiu, są dobrymi mamami, żonami i babciami, ale w sercu mają miejsce na czułość dla tych dla mnie najważniejszych - kotów bezdomnych i to czyni z nich wyjątkowe osoby!

 

Wpis: 24.05.2013