Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Bliżej Fundacji


Na wizerunek każdej organizacji składają się dwa elementy. 
 
Jeden to dorobek, czyli obraz naszej pracy poparty tabelkami, które pokazują ile kotów znalazło dom, zostało poddanych różnym zabiegom, ile przeprowadziliśmy interwencji czy też ile spędziłyśmy godzin na wizytach w rozmaitych placówkach oświatowych w ramach edukacji. Tyle mówią liczby, chłodne, proste, ale pokazują jednoznacznie, jaki to ogrom pracy, jak sprawnie działa Fundacja, jak oddane i zaangażowane są wolontariuszki. Liczby trzeba umieć czytać, by je właściwie interpretować.
 
Drugi element jest bardziej złożony i można go rozłożyć na kilka części: pierwsza to płaszczyzna działania - jeśli dziewczyna pełni tylko rolę domu tymczasowego, to w sumie nic nie wie jakiego organizmu jest małym trybikiem. Ma dostarczone wszelkie rzeczy, które mają jej zapewnić komfort w opiece nad kotami. Wydaje jeden miot, przyjmuje kolejny i tak działa sobie nieświadoma pośpiechu i tempa, w jakim żyją jej koleżanki. Żeby było oczywiste - domy tymczasowe są bardzo istotne i ważne, to podstawa fantastycznej pracy Fundacji, dzięki nim mamy płynność w przyjmowaniu wciąż nowych kotów, ale żeby działały prawidłowo i na wysokim poziomie, Zarząd, Rada i koordynatorki muszą się dwoić i troić, ponieważ to na nas spoczywa zapewnienie płynności finansowej. Jest to swoista zależność połączonych zadań, życiowy paradoks - my się uwijamy jak pszczółki, by dziewczyny opiekujące się kotami mogły spokojnie i równo pracować.
 
Inna, równie ważna dziedzina, to praca w internecie. Mało kto zna te osoby - mozolnie i z pietyzmem uzupełniające portale ogłoszeniowe. Niewidoczne, ale niezastąpione, pełnią ważne zadania. Od ich sumienności bowiem zależy zdolność adopcyjna całej grupy. Są to setki godzin spędzonych w ciszy, w domu czy w biurze, gdzie bardzo skrupulatnie czytają maile od asystentki Magdy zajmującej się polityką adopcyjną. Piszą nowe ogłoszenia, usuwają te nieaktualne, ich praca nie ma końca i tak jest każdego dnia przez cały rok.
Oni znają każdego kota, który zawitał do FKM, czują ciężar i wagę swej pracy, kiedy czytają roczne statystyki. Jestem im wdzięczna bardzo za poświęcony czas i te zmęczone od patrzenia w monitor oczy.
 
Natężenie zmęczenia, jak ja to określam, wzrasta wraz zakresem obowiązków czy funkcji, jakie pełnią poszczególne dziewczyny, a tego nie da się opisać tak łatwo.
Weźmy na przykład taką Magdę - jest w FKM prawie od 3 lat i już ma czasem dość atrakcji, jakie fundują jej ludzie i koty.
Jest domem tymczasowym, wiceprezesową, jeździ na lekcje edukacyjne, prowadzi statystyki, musi wysłuchiwać od opiekunów kotów skarg, pretensji, wymówek, jak to mało skuteczna jest Fundacja, źle zarządzana, mało efektywna, że nie przyjmuje kotów na żądanie... Tylko dlaczego Magda ma teraz pod opieką 14 kotów?
 
A jak wygląda jeden dzień Anny? Miała być odpowiedzialna tylko za walla Kociej Mamy na portalu społecznościowym, opracowywać pomoce dydaktyczne, a na czym stanęło finalnie? Bierze udział w kiermaszach, pomaga w transporcie, jeździ ze mną na interwencje. Od chwili kiedy włączyła się w pracę grupy, zapomina o odpoczynku, nie ma czasu na nudę. Hasło "wykończy mnie ta Fundacja" coraz częściej pada z jej ust, a przecież Ania ma tak niewielki zakres pracy.
 
A Emilka? Im wyżej jest się w hierarchii tym większa jest odpowiedzialność i gonitwa, mniej czasu dla rodziny, dziecka. Telefony dzwonią nieustannie, jedną ręką trzyma słuchawkę, drugą rączkę dziecka w drodze do przedszkola. 
 
A Ania - prezesowa? Ileż to razy zamiast iść do parku z Małgosią, spędzała czas w pokoju u pani księgowej?
To tylko mały przykład fundacyjnej pracy.
 
Nie wspomnę już o Magdzie. Miała poprawiać teksty, pisać pisma do Urzędów a jak jest? Dokładam jej zdań, coraz to nowych. Czy to jest sygnał, że nadszedł czas na jeszcze jedną asystentkę? Co się dzieje w tej mojej Fundacji?!
 
Kiedy więc Hania, osoba, którą poznałam w wyniku adopcji Szamana, zbliżyła się na tyle do Fundacji, że zaczęła jej pomagać, wspierać i promować, spytała, jak wygląda praca u nas, powiedziałam szczerze:
- Tego się nie da opowiedzieć słowami, z nami trzeba pobyć by zrozumieć i zaprosiłam ją do Łodzi!
Hania wykorzystując urlop chętnie skorzystała z zaproszenia. 
Spędziłyśmy razem popołudnie.
Najpierw oczywiście poznała moje prywatne koty oraz te, które są u mnie tylko na moment, zanim znajdą nowych opiekunów. Później poszłyśmy na obiad.
U mnie w domu nie da się bowiem spokojnie rozmawiać, ciągle ktoś dzwoni, pisze na skrzynkę, puka do bramy, ludzie się kręcą po różne rzeczy. To jest paradoks, ale żeby mieć czas dla siebie, muszę wyjść z domu...
 
Zabrałyśmy po drodze Emilkę i zaczęłyśmy Hani opowiadać o Fundacji, wyjaśniać nurtujące ją kwestie. A pytań było całe mnóstwo...
Rozmowa nie urywała się nawet na chwilkę. Jedna przez drugą wyjaśniała, jak wygląda nasze życie. Opowieści były różne - śmieszne, smutne, przytaczałyśmy zabawne anegdoty, opowiadałyśmy jak to miesza się życie społeczne z prywatnym, jak mieszają się relacje, jak zaciera dystans, jak zawiązują sympatie i przyjaźnie, jak jesteśmy inne od typowych organizacji, a Hania słuchała i patrzyła raz na jedną raz na drugą ... Zaczęła rozumieć wyjątkowość społeczności, jaką przez przypadek poznała.
 
Kolejną niespodzianką była wizyta u naszych kociaków z Konina. Ich losy śledzą uważnie dziewczyny Ania i Bogusia. Bardzo zaangażował się też Romek, który pełni teraz rolę kociego taty, a my w FKM czekamy kiedy kocięta dorosną, bo zaraz je przejmiemy.
Jedno małe stadko kociaków, a ilu ludzi poznało się dzięki niemu, zaczęło współpracę, zawiązały się sympatie i tym sposobem Fundacja rozszerzyła swój zasięg działania. Takie interwencje dają ogromną satysfakcję. Motywują do podejmowania kolejnych, oddalają smutki i pozwalają zapomnieć o przykrościach.
 
Hania nie mogła się nacieszyć oseskami. Padały słowa zachwytu, ponieważ pierwszy raz widziała takie maleństwa, które mogła głaskać i tulić. Sprawiłyśmy jej ogromną frajdę. Jedno podwórko na nim buda, a ile może sprawić radości jej zawartość!
 
Kolejnym punktem programu była wizyta na działce u Emilki. Jest to nasza enklawa na spotkania, relaks, chwilę ciszy i moment, jaki czasem jest mi potrzebny, żeby zebrać myśli, popatrzeć globalnie na naszą społeczność, wytyczyć nowe szlaki, a niekiedy zwyczajnie się ponudzić, żeby w tym pędzie nie oszaleć, mieć zdrowe odruchy i mieć dystans do samej siebie. Refleksje zawsze powinny dotyczyć przede wszystkim własnej osoby. Kiedy brakuje nam pokory, szczerości w ocenie podejmowanych decyzji, jeśli nie umiemy przyznać się do pomyłki, to nie ma szansy być dobrą szefową. Tak nie zbuduje się nic wartościowego, ani nie skupi wokół siebie ludzi.
Akurat tego dnia Hania miała urodziny więc były i prezenty od Fundacji. Szybko zrobiłyśmy zdjęcia na pamiątkę.
Pora wracać, do Gliwic daleka droga.
W miłym gronie szybko ucieka godzina za godziną, tyle jeszcze miałyśmy do powiedzenia sobie... Ale mamy obietnicę, że Hania nie zapomni o nas, będzie przyjeżdżać! 
- Szkoda, że u nas nie ma takiej Fundacji, wy jesteście niemożliwe - mówi Hania.
- Każda taka jest! Wszystkie jesteśmy pozytywnie zakręcone, jedna w drugą - stwierdza stanowczo Emilka - nikt normalny by tego nie wytrzymał, trzeba mieć coś z głową...
Nie wiem czy te szczere w sumie słowa Emilki to zachęta do bycia z nami, ale fakt, jednego czego brakuje w mojej Fundacji to przeciętność. Nie jest to z mojej strony pusty slogan - z całą mocą zawsze podkreślam, że mam farta spotykać i być z kobietami naprawdę wyjątkowymi, jak magnes takie przyciągam, chcę tego czy nie... taki defekt, ale akurat ten bardzo lubię i nie pozbędę się go nigdy!!!
Dziękujemy za miłe popołudnie i czekamy na Ciebie Haniu, kiedy tylko znajdziesz dla nas chwilkę.
 
Wpis: 26.06.2013