Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Autentyczne historie z życia FKM


Przedszkole Samorządowe nr 5 w Piotrkowie  jest dobrze znane Kociej Mamie. Przede wszystkim lubimy je i cenimy za edukację – miałyśmy tu kilka lekcji, poznałyśmy dzieciaki i kadrę pedagogiczną, uzyskałyśmy wsparcie dla naszych podopiecznych.  Jednocześnie ten teren przy ulicy Kazimierza Wielkiego jest miejscem bytowania dość licznej gromadki kotów w różnym wieku. Pomagałyśmy w łapaniu na zabiegi dwójki z nich w ubiegłym roku zimą. Dzięki temu do dziś żyją tam szczęśliwie piękna Szylkretka i jej braciszek Karmelek (w typie tabby). 
 
Tegoroczna zima była łaskawa dla kotów. Nie było większych mrozów, ponadto kociaki miały się gdzie chować, gdyż mieszkańcy osiedla udostępniają im piwnice bloków. Mieszkają tu przede wszystkim osoby starsze, często samotne i ich jedyną furtką na świat jest kontakt z kotami wolnożyjącymi. Niestety, jak łatwo się domyślić, kontakty te polegają tylko i wyłącznie na dokarmianiu ich i dawaniu im schronienia. Nie giną zatem z głodu czy zimna, ale, wiadomo, rozmnażają się w niekontrolowany sposób. To właśnie doprowadza do tragicznych sytuacji. Maluchy często giną pod kołami rozpędzonych aut (ograniczenie do 20 km na godzinę nie istnieje dla niektórych). Zresztą, nie tylko maluchy. Nie dalej jak tydzień temu dziecko naszej wolontariuszki było świadkiem śmiertelnego potrącenia dorosłego kocura tuż pod swoimi oknami, na osiedlowej uliczce. A gdyby to było to dziecko? Czy sprawca by się zatrzymał? Wątpię. I nie, nie jestem uprzedzona do rejestracji EPI… A ludzie dalej spokojnie spacerowali z pieskami, nikt nie zareagował, nikt nie pomógł kociakowi. Przyjechałam dosłownie 3 minuty za późno… A w dziecku do końca życia zostanie widok krwi i rozlanego mózgu. 
Z tego osiedla pochodzi słynna (już nie fundacyjna) Bobisia – kicia bez oczka i bez ogonka. Została znaleziona w okresie, kiedy obok przedszkola trwał remont sieci ciepłowniczej. Nie wiemy zatem, czy okaleczenia są skutkiem umyślnej działalności człowieka, czy też wypadku na terenie budowy. Wiemy, że jej rodzeństwo nie przeżyło. 
 
Wracając do łapanek – obecnie na terenie przedszkola przebywa od 5 do 7 dorosłych kotów, w tym przynajmniej dwie kotki już w ciąży. Oczywiście ta liczba jest zmienna, gdyż rezydujące stadko jest zasilane okolicznymi futrami, może prywatnymi, domowymi, może z dalszych bloków, kto wie? Im przecież wystarczy hasło: „Darmowa stołówka”. 
 
Dzień 1. (czwartek, 16 kwietnia) – Zimno, ciemno, wieje, ja spóźniona, koty niechętne do współpracy, chyba najedzone. Stoimy i czekamy, i nic. Dopiero na koniec się okazało, że klatka – łapka się zamknęła (pewnie wiatr) i dlatego koty tak swobodnie przebywały w jej otoczeniu.
 
Dzień 2. (piątek, 17 kwietnia) – Postanawiamy zastosować zmasowany atak, czyli rozstawić dwie klatki w różnych częściach terenu. Wszystko szło ku dobremu, koty się zeszły, krążyły wokół klatek… Aż tu nagle lotem koszącym z trzeciego piętra spada na nie grad… jedzenia! Kaszaneczka, kiełbaska, podroby. Delicje, normalnie. Koty szczęśliwe pałaszują kolację, a my w szoku. Bardzo jesteśmy wdzięczne starszej pani za „pomoc”, bo doskonale widziała, że stoimy i łapiemy. Chyba że nie widziała, wszak człowiek czy kot z tej odległości… Już miałyśmy sobie odpuścić dalszą łapankę, ale okazało się, że na kolację spóźnił się młody kocur. Nie miał szans zjeść swojej kaszanki, więc nabrał się na naszą rybę w klatce. Tym sposobem uratowałyśmy swój honor (patrz czwartek) i mogłyśmy cokolwiek zawieźć do lecznicy. Na zakończenie podchodzi do nas pani, przedstawia się jako córka tej od kaszanki z III p. i jest bardzo zainteresowana naszym działaniem. Nawet przeprasza za mamę i obiecuje z nią porozmawiać i nie dopuścić do karmienia przed następną akcją. Czar pryska w momencie, gdy słyszymy: „Ale wy je do schroniska bierzecie, prawda? My ich tu nie chcemy.”.
 
Dzień 3. (poniedziałek, 20 kwietnia) – Zimno, wieje i głowę chce urwać. Ale przynajmniej koty zdają się być głodne i zaciekawione pułapką. Jest nadzieja, że pani z III nie nakarmiła podstępnie. Już, już podchodzą, już, już łapią zapach jedzonka w klatce, gdy, wtem, rozlega się alarm w przedszkolu. Wyje niemiłosiernie. Pewnie wiatr aktywował… Koty rozbiegają się po okolicznych krzakach i tyleśmy je widziały… A, co tam, stoimy, sprawdzimy, w ile minut przyjeżdża ochrona. Przyjeżdża po… 45 minutach. Koty tym bardziej nie wyszły, bo panowie sprawdzali cały teren.
 
Dzień 4. (wtorek, 21 kwietnia) – Nie do końca przekonana co do skuteczności łapania, podjeżdżam pod przedszkole. Koty są, całkiem spokojne, mimo iż przed chwilą zakończyła się tu rada pedagogiczna. Wkładam jedzenie do klatki, chcę odejść, a tu już włazi do niej szara kotka, szybko wyjada zanętę z progu, wchodzi głębiej i…  trach! Klatka się zamyka. Kot w minutę nasz, niezłe tempo. Przekładam kota do kontenera, rozstawiam klatkę, idę z kicią do auta, żeby mi tu nie krzyczała i nie ostrzegała pozostałych. Gdy wracam do klatki, pakuje się już do niej wielki kocur, samiec alfa po prostu. Chwila zastanowienia, niepewności, i już po nim. Wlazł do klatki i nie ma szans dla jego dominacji. Już przeminęła. Tak oto w 20 minut jest po łapance. Jadę na zabiegi i mam świadomość, że przynajmniej ta kotka nie wychowa tu, na pustym placu, maluchów, które niechybnie zginęłyby dręczone przez ludzi. 
 
Dzień  5. (środa) – Długo trzeba było czekać, oj, długo, ale było warto. Mimo niepogody, wrzeszczących dzieciaków, gimnazjalistów krzyczących z powodu hormonów, samochodów, przechodniów i miliona przeszkód – dwa dorosłe kocurki zostały „upolowane” i poszły na zabieg.
 
Dzień 6. (czwartek) – Polowanie na najważniejszą rezydentkę, ciężarną szylkretkę (mamę Bobisi). Bardzo nieufna, bardzo wycofana, niespokojna i czujna. Dzika jak sto diabłów. Po godzinie dała się skusić na wejście do klatki. Już, już była w środku, już sięgała po jedzonko na końcu łapki. I wtedy – trach! – ktoś zatrzasnął balkon z hukiem. III piętro? No, szlag człowieka może trafić na miejscu! Kotka zwiała. Śledziłyśmy ją, przynajmniej wiemy, pod którym blokiem mieszka, ale… Już nie wróciła. W międzyczasie dostaję telefon od karmicielki z innego osiedla, że dostała skargę na mnie, bo niby łapię i wywożę koty w siną dal… Ech, to ponad moje siły… Pani III Pietro naskarżyła na mnie. Wzruszające.
 
Dzień 7. (piątek) – Nie odpuszczamy. Szylkretka jest głodna. Nie ma opcji, żeby się nie dała skusić. Owszem, udaje, że nas nie ma, że w klatce-łapce nie leży aromatyczna rybka, że wcale nie ma wysypanej ścieżki z drobin jedzonka specjalnie dla niej. Siedzi i patrzy się na balkon, balkon… na III piętrze, jakżeby inaczej! Kotka „wymięka”. Kieruje się do klatki. Wchodzi. Wyjada metodycznie wszystkie okruszki. Powolutku zmierza do zapadni. Sięga po delicje zostawione na końcu i… Jest!!! Nasza!!! Złapana!!!  Można wiwatować i gratulować sobie cierpliwości. Pełen sukces!

Dlaczego piszę tak szczegółowo? Nie mam nic do ukrycia. Zapewne nasuwają się dalsze pytania? Dlaczego to tak długo? Czemu nie wszystkie koty złapane od razu? Dlaczego to wszystko tyle trwało? Że może nieudolnie?
Odpowiadam zatem. Łapanie kotów było uzależnione od kilku czynników:
1. Pora karmienia kotów jest dość późna – 18.30 – 19.00.
2. Nasza przychodnia czynna do 20.00 .
3. Liczba miejsc dla kotów dzikich po zabiegach jest ograniczona (uwarunkowanie brakiem kontaktów z innymi kotami, w tym chorymi).
4. Zaprzyjaźniona lecznica w remoncie – brak miejsca na przetrzymanie. 
 
A w zasadzie, po co się tłumaczę? Po co walczę ze stetryczałymi karmicielami? Po co się staram? Dlaczego spędzam wieczory, ganiając za kotami, zamiast leżeć sobie do góry brzuchem? Po co jestem szczera? Dla kogo i w imię czego? 
Piszę te słowa dla tych wszystkich, którzy nie mają czasu na pomoc komukolwiek, czemukolwiek. Dla tych, którzy dzwonią i mówią: „Nie pomogę, mam dom, pracę, rodzinę, hobby, nie pomogę wam, tylko zgłaszam problem”. 
Też zgłaszam problem. Problem Znieczulicy. Problem Nicnierobienia. Problem Bycia Wygodnym. Problem Roszczeniowości . 
Sama mam problem Bycia Człowiekiem w Nieludzkich Czasach.   
 
Wpis: 23.05.2015