Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Ula i Jacek

 

Moje drobne zapomnienia mają przełożenie na zachowanie ludzi związanych z Fundacją. Wierzę, że kłamstwo wcześniej niż przypuszczamy ujrzy światło dzienne oraz w to, że czasem dobrze jest popatrzeć krytycznie na to co wokół nas się dzieje, przeważnie nie mamy żadnego wpływu na bieg zdarzeń, dlatego opisuję tylko fakty, nie poprawiam rzeczywistości fundacyjnej, nie upiększam.
Tradycją stało się już przypominanie mi o dacie ślubu, żebym nie pomyliła po raz kolejny... Pamiętają dziewczyny, młodzi także.
Tym razem na kilka chwil przed uroczystością Uli i Jacka przyszedł krótki sms: "Izo mamy nadzieję, że Fundacja zjawi się na naszych zaślubinach".
Oczywiście! Datę mam skrzętnie zapisaną w sławnym notesie, ale też w widocznym miejscu położyłam zaproszenie... Miejmy nadzieję, że nie powtórzę pomyłki!
Zdzisława, tatę Jacka, poznałam w czasie, który moje dziewczyny nazywają "erą przedfundacyjną". Kociarz niesłychany, miał futra pod opieką, rozmnażały się okrutnie na terenie jego pracy, nie bardzo wiedział jak temu zaradzić. Każdego roku coraz więcej przychodziło głodnych pyszczków na stołówkę. Wtedy przypadkiem ktoś dał mu telefon do mnie i potoczyło się już według znanego schematu.
Człowiek był w szoku. Wtedy moje działanie na rzecz kotów miało inny wymiar, byłam przecież tylko osobą prywatną, żadną instytucją czy formacją, a na dźwięk mojego nazwiska ludzie uśmiechali się z pobłażaniem. Stwierdzali krótko: "trzeba jej pomóc, z nią się nie wygra' i otwierały się drzwi dla moich kotów. Zdzisław, kiedy już ochłonął i zrozumiał, że ta kobieta wie co robi, obietnic dotrzymuje i ma ogromne możliwości, coraz częściej prosił o pomoc, bądź niekiedy i sam się włączał do działania. Nie raz prosiłam o przewiezienie klatek czy karmy do dziewczyny z grupy.
Tak mijały lata.
W atmosferze miłości do futer, dzieci nie rosną obojętne na ich los. Jacek przejął po ojcu dwie pasje: miłość do fotografii no i oczywiście do kotów także.
Powtarzała się historia. Teraz to syn znosił mi koty, które napotykał dosłownie wszędzie. Tata zrobił sobie wolne, mówiąc: "Nadszedł czas by syn przejął pałeczkę, ja idę na kocią emeryturę, niech młodzi działają".
Ale corocznie na gwiazdkę przywoził mi karmę, jedna paczka jechała dla psów schroniskowych, druga - kocia w ramach wsparcia trafiała do mnie. Ty wiesz co z tym zrobić! Masz tyle potrzeb.
Pewnego dnia zadzwonił dzwonek, na progu stanął Jacek z kopertą w dłoni:
- Izo, mam przyjemność zaprosić Cię na ślub, mój i Uli.
Popatrzyłam uważnie.
- Jacek ja czegoś nie rozumiem chyba. Ja na ślub? No miło bardzo, jestem zaskoczona.
Jacek tajemniczo się uśmiecha.
- Przeczytaj proszę zaproszenie.
Otwieram grzecznie kopertę.
"Drodzy Goście, prośbę naszą przedstawiamy, głodne kotki dokarmiamy, aby dla nich była gratka, przynieś karmę zamiast kwiatka!"
- To jakaś pomyłka - mówię - Wy zapraszacie Fundację! Super!
Tradycyjnie dzwonię do Marty: "Kochana, mamy ślub niebawem, potrzebna maskotka, ale musi być wyjątkowa, bo to osoby nam bardzo bliskie!"
W dniu uroczystości kolejny pomysł mi się nasunął, ucieszna super zachowaniem fundacyjnych rasowców na zajęciach edukacyjnych mówię do Magdy: "Zabieramy na ślub koty, idą Leon i Mufasa"! Żeby koty wyglądały elegancko, jak na taką okazję przystało, teściowa Magdy uszyła im śliczne muszki.
Goście obecni na ślubie, rodzina i Państwo Młodzi byli w szoku, kiedy powitała ich delegacja FKM z kotami na czele! Nie było jeszcze w historii Fundacji takiego ślubu, gdzie karmę od gości odbierały same koty!
To była super niespodzianka, koty wzbudziły sensację. Pamiętajmy, że maine coony i norweskie leśne nie spacerują u nas po ulicach, takie koty nadal budzą ogromne emocje. Mufasa pozwalał się głaskać i dotykać, Leon prezentował postawę "ręce przy sobie", od czasu do czasu zasyczał pokazując ludziom swoje ogromne zęby. Padały pytania: ile on waży, co je, nie boi się pani swojego kota, skąd macie takie piękne koty? Wyjaśniałam ja, historię futrzaków opowiadała Magda.
W sumie moja spontaniczna decyzja okazała się sukcesem, koty były najlepszym wizerunkiem działań Fundacji, żywą reklamą oddania sprawie, determinacji w walce o ich  prawo do godnego życia.
Ach! Co to był za ślub - powie niejedna osoba, kiedy po latach wspomni piękny październikowy dzień, mały, zaciszny kościółek położony wśród drzew, Jacka, Ulę, Fundację no i koty...

Podziękowałam gościom za serce, za hojne dary. Tacie, że dał mi w spadku syna, młodym życzyłam, by kochali koty i mieli dużo dzieci i żeby pamiętali o nas, jak pociechy zaczną frunąć w świat, bo edukacja również prężnie działa w FKM.

 

Wpis: 28.10.2013